Łyk tuareskiej herbaty

afryka.org Czytelnia Czytelnia Łyk tuareskiej herbaty

Kiedy słońce pali już niemiłosiernie lub kiedy wieje wiatr, a może najlepiej kiedy zajdzie już słońce…właściwie zawsze cudownie jest napić się tuareskiej herbaty. W tym czasie, kto tylko może gromadzi się wokół małego koszyczka z węgielkami i czeka na ożywczą porcję eliksiru.

Węgielki już są rozpalone, więc trzeba postawić mały czajniczek z wodą i porcją zielonej herbaty do gotowania. Kiedy woda powoli zamieniać się będzie w herbatę, można poświęcić się opowieściom i muzyce. Obok czajnika i koszyka do robienia herbaty, gitara jest elementem obowiązkowym udanej tuareskiej imprezy. Czasem brak jej kilku strun, ale przecież dobry muzyk zagra na wszystkim. Załóżmy więc, że zapada zmrok. Na dachu jednego z domów Agadez. Pachnie piaskiem, gorącem, pasącymi się zwierzętami i słodką miksturą w czajniku. Można stąd zobaczyć całe miasto znikające szybko wraz z zachodzącym słońcem. Po prawej meczet sterczy nad płaskimi dachami domów z banko, po lewej „chateau”, czyli bynajmniej nie zamek, tylko zbiornik wody dla miasta. A na wprost nie tak daleko za domami pustynia.

Zapalają się już wszystkie światła na ulicznych straganach, a właściciele „dyskotek”, czyli sklepów z muzyką, podkręcają swoje wzmacniacze aby w miasto poniosły się szaleńcze rytmy disco dżerma lub rytmiczny tuareski blues. Ale tego wieczora na dachu mamy swojego własnego bluesmana.

Siedzimy wokół na ziemi. Mistrz herbaty, pomaga sobie tekturką przy przygrzaniu czajniczka, a mistrz gitary zaczyna stroić swój instrument. Zanim pojawią się pierwsze dźwięki, trzeba jeszcze trochę pożartować. Opowiedzieć kilka starych kawałów wyśmiewających Libijczyków, Algierczyków, Hausańczyków i po prostu wyśmiewających nie-Tuaregów. Pośmiać trzeba się też z siebie nawzajem, i poprztykać się pod bokiem wydając z siebie okrzyki „cziiiiik”. I tak przychodzi pora na pierwszą herbatę.

W powietrzu pachnie cudownym napojem, którego każdy zaledwie skosztuje. Mistrz herbaty, wsypał już cukier, i ustawił swoje trzy szklaneczki. Za chwilę będzie przelewał herbatę po kilkakroć z czajniczka do szklaneczek aby dobrze wymieszać cukier i zbić pianę w każdej szklance. Tymczasem jakiś chłopiec przyniósł już smażony jam i słodkie ziemniaki. Jedzenie zostaje wyłożone z czarnej torebki na środku zgromadzenia i wszyscy zaczynają maczać kawałki smakołyków w ostrym sosie z małych papryk attaragu. Mistrz herbaty zaczyna już nalewać do szklanek i podawać poszczególnym towarzyszom zaczynając od obdarzonych największym szacunkiem. Pierwsza porcja jest mocna. Gorycz połączona ze słodyczą. Przyprawia o zawrót głowy i rozwiązuje języki, tak że można później przejść do poważniejszych opowieści. Był czas na żarty ale teraz trzeba opowiedzieć o historii Tuaregów, pustyni, rebelii…podróży. Mimo, że jest gitara i siedzimy na dachu w mieście, tradycja jest obecna zawsze. Tuaregowie zawsze z dumą mówią o historii, o swoim świecie. Ci, których życie związane jest na co dzień z miastem, z roziskrzonymi oczami opowiadają o pustyni i wielbłądach. Każda okazja by pojechać w brousse przynosi wielką radość. Więc czajnik jest znów na ogniu. Wszyscy słuchają uważnie historii o krzyżu Agadez. Wszyscy znają ją doskonale, ale nie chodzi o fakt tylko o przyjemność opowiadania i słuchania. A ta historia jak większość tuareskich historii jest o miłości.

Dawno, dawno temu pewien biedak zakochał się w córce władcy Agadezu. Ona też go wkrótce pokochała, ale ojciec dziewczyny nie mógł pozwolić na ten związek. Pod byle jakim pretekstem kazał chłopaka zamknąć w więzieniu, nie mówią o tym córce. Żadne z dwojga nie zapomniało o sobie. Chłopak za wszelką cenę chciał przekonać dziewczynę o swojej nieustającej miłości, lecz nie wiedział w jaki sposób powiadomić o tym ukochaną. Długo myślał nad odpowiednim sposobem. W końcu pewnego dnia przywołał do siebie kowala, i razem znaleźli idealne rozwiązanie. Ponieważ chłopak mówił wciąż o miłości, kowal postanowił zrobić dziewczynie naszyjnik złożony z dwóch liter alfabetu tifinar: t i r. które tworzą słowo tara: miłość. Litery te wyglądają jak krzyżyk i kółko. Razem stworzyły najbardziej znaną tuareską biżuterię: krzyż Agadezu. Historia kończy się szczęściem pary gdy woda już wrze w czajniku. Gitarzysta zaczyna szarpać pierwsze spokojne rytmy i nucić słowa poezji pod nosem.

Poezja w społeczeństwie Tuaregów jest całą ważną instytucją społeczną. Ma siłę wywyższenia jak i degradacji. Spotkania przy poezji i muzyce stanowiły zawsze nieodłączną część życia pasterzy, którzy potrafili przemierzyć dziesiątki kilometrów aby posłuchać grania na tradycyjnych instrumentach i poezji. Być może, pustka wokół powoduje szukanie wewnątrz?

Herbata znów wymieszana nalana do szklanek krąży między ustami. Jest już bardziej słodka i zostawia lepki smak w ustach. Teraz można zacząć śpiewać, klaskać w dłonie. Rytm przywodzi na myśl chód wielbłąda. Piękne, gardłowe dźwięki tamashek trafiają głęboko. Mężczyźni śpiewają cicho o chwalebnej przeszłości i dzisiejszym upadku, o kobietach jak gazele i tajemnicach pustyni. Dźwięk niesie się w noc gdy trzecia herbata gotuje się na koszyku. Co bardziej rozochoceni muzyką zaczynają tańczyć.

Sandały uderzają rytmicznie o ziemię, wzbijając gorąco przyjmowany kurz. Turbany odwiązują się i służą teraz za część choreografii. Mężczyźni wydają z siebie donośne okrzyki i zmieniają się w tańcu. Pora na ostatnią herbatę. Ta jest już ledwo brązowa i strasznie słodka. Przy tej herbacie trzeba wyjaśnić co oznaczają trzy szklanki. Przy tej okazji znów wychodzi na jaw charakter Tuaregów, z jednej strony wzniosłość i honor, z drugiej…. Otóż pierwsza herbata jest gorzka jak śmierć, druga dobra jak życie, a trzecia jest imoklan-dla dzieci. Są jednak mniej romantyczne i mniej oficjalne wersje tradycji. Według nich pierwsza herbata jest jak dziewica, druga jak kobieta, która właśnie straciła cnotę a trzecia jak kobieta po urodzeniu dziecka.

Dostaję ostatnią szklankę, która już lepi mi się do rąk. Patrzę w niebo i wydaje mi się, że gwiazdy dotykają ziemi. Są tuż przy mnie. Zdaję sobie sprawę, że jestem jak ziarnko piasku na tej olbrzymiej przestrzeni. Odchylam głowę by zobaczyć roziskrzone oczy innych. Słyszę jak płaczą młode wielbłądy. Noc dobiega końca. Niedługo kobiety wyjdą przygotować poranną pyszną kaszę z mlekiem, pasterze przyprowadzą wielbłądzice, aby zaspokoić płaczące młode. Ogień w koszyku już wygasł, zaczynają brzęczeć muchy. Dobrze, że w namiocie jest ciepły koc. Zanim nadejdzie codzienny męczący skwar, rano na pustyni jest bardzo zimno…

Marta Jackowska

 Dokument bez tytułu