W niedzielę wolność (5): 60 procent

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej W niedzielę wolność (5): 60 procent

W środę 12 stycznia komisja referendalna ogłosiła, że zagłosowało więcej niż 60 procent uprawnionych – oznacza to, że plebiscyt w sprawie niepodległości będzie ważny. Na oficjalne wyniki trzeba będzie poczekać do połowy lutego, ale rząd w Chartumie zapowiada, że uzna każdy rezultat głosowania. Nie ma wątpliwości, że Sudańczycy z Południa wybrali separację i są na ostatniej prostej do utworzenia niepodległego państwa.

Kilka miesięcy temu pewien planista stworzył fantastyczną wizję rozwoju głównych miast Południowego Sudanu. Ulice stołecznej Juby, widziane z lotu ptaka, miałyby układać się w rysunek nosorożca. Afrykański kolos, symbol wytrwałości i mocy przypominałby, że tutejsi ludzie pokonali przeciwności losu i dziś o własnych siłach wyruszają naprzód.

Jak to z podobnymi pomysłami bywa, rzeczywistość nie lubi podporządkowywać się zbyt dokładnym planom. Zwłaszcza w najszybciej rosnącym mieście Afryki, do którego ciągną powracający uchodźcy i studenci, kenijscy inwestorzy, ugandyjscy właściciele nocnych klubów, etiopscy restauratorzy, czy erytrejscy sklepikarze. Ruch panuje też w dzielnicy rządowej i na drogach dojazdowych do miasta. Południowy Sudan i jego stolica przygotowują się do wielkiego skoku i bardziej przypominają w tym tygrysa, niż ociężałego, nieparzystokopytnego giganta.

Państwo trzeba zbudować właściwie od zera. Są tu dobre ziemie, a pora deszczowa trwa długo, ale prawie nic się nie uprawia – miejscowym brakuje umiejętności, a nawet jeśli coś wyhodują, mogą to sprzedać tylko lokalnie. Drogi pomiędzy głównymi miastami są często nieprzejezdne. Kiedy padają deszcze można na wiele dni ugrzęznąć w błocie. Dziś prawie cała żywność przyjeżdża z nieodległej Ugandy, albo statkami i kontenerami gdzieś z odległych krajów. Jakimś cudem w budkach obrotnych Erytrejczyków można nawet kupić… polskie piwo Dock Supermocne. Gorzej z miejscowymi produktami. Efekt – jedzenie jest tu drogie. Droższe niż w sąsiednich krajach.

Podobnie rzecz się ma z ropą naftową, największym bogactwem Południowego Sudanu. Niby jest, i to sporo, ale dziś można ją eksportować tylko przez Północ, gdzie rurociągiem płynie do Port Sudan. Zanim powstanie miejscowa rafineria (to bardzo mglista wizja) i rura do kenijskiego Lamu, trzeba się będzie jakoś dogadać z Chartumem… Turystyka? Ciężko tu dojechać, a dzikich zwierząt jak na lekarstwo – wojna wygnała je gdzieś daleko. Do tego bardzo drogie hotele, w których mieszkają dyplomaci, pracownicy ONZ czy zachodnich organizacji pomocowych, poza zasięgiem zwykłego zjadacza chleba. Ale coś się rusza, mniejsze pensjonaty pojawiają się tu i tam. Przybywa knajpek nad brzegiem Białego Nilu, od którego bije przyjemny chłód. Za kilka miesięcy mają pojawić się pierwsze kontenery na śmieci.

Największe światowe firmy dopiero zaczynają tu zerkać, czekają aż wszystko się wyjaśni i uspokoi. Ale przyjdą tu, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Dziś Juba to radośnie chaotyczne miasto pionierów. Jest jeszcze na uboczu, ale kto zadomowi się tu jako pierwszy, będzie spijać śmietankę. Na naszych oczach Południowy Sudan tworzy własną legendę.

Jędrzej Czerep z Juby

 Dokument bez tytułu