Siła przyjaźni

afryka.org Czytelnia Czytelnia Siła przyjaźni

Kiedy przyjechałam do Warszawy po raz pierwszy, tak naprawdę, zetknęłam się z kulturą afrykańską. Nie liczę moich doświadczeń z Kongo, to było bardzo dawno temu a ja byłam wówczas małą sześcioletnią dziewczynką. A w Białymstoku, w którym dorastałam, byliśmy jedyną taką rodziną – a przynajmniej jedyną, o jakiej słyszałam – jedyną polsko-kongijską.

Maame

Z Maame zamieszkałam w czasie drugiego semestru studiów. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Poważna, poukładana, zorganizowana i konsekwentna stanowiła moje zupełne przeciwieństwo. Doskonale wiedziała, czego chce i po co przyjechała na studia. Ciężko pracowała aby zaliczyć wszystkie egzaminy, które przecież odbywały się w obcym dla niej języku.

Zadziwiała mnie swoją siłą, równowagą i wewnętrznym spokojem. Dużo było bowiem okoliczności, którym musiała stawić czoła. Jak sama kiedyś napisała – „Smucił mnie sposób w jaki Polacy mnie traktowali. Gdziekolwiek nie poszłam ludzie gapili się cały czas na mnie. Niektórzy nas wyzwali, inni wręcz zachowywali się agresywnie. Na początku przejmowałam się tym, ale potem przywykłam. Zrozumiałam, że ich reakcje wynikały z ignorancji, a sami Polacy nie przywykli do ludzi o czarnym kolorze skóry.”

Wkrótce poznałam też koleżanki Maame. Większość z nich pochodziła z Nigerii. Bardzo często odwiedzały nas w naszym pokoju. Od samego początku były mi dziwnie bliskie. W ich towarzystwie czułam się zupełnie inaczej niż przebywając z Polkami. Roześmiane, głośne i niezwykle żywiołowe. Wystarczyło tylko kilka dźwięków muzyki, a zaraz wszystkie zaczynały tańczyć, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. „Bo kiedy się wchodzi do dyskoteki w Warszawie” – tłumaczyły mi później – „wśród tylu ludzi na parkiecie rzadko można spotkać kogoś, kto tańczy.

Pedro

Pewnego dnia siedziałam w uczelnianej bibliotece i przysiadł się do mnie Pedro. Stwierdził, iż widział, jak się pilnie uczę (a musiałam uczyć się bardzo pilnie, bo od kilkunastu minut siedziałam pochylona nad ta samą stroną), ale mimo to zdecydował się do mnie podejść i zaprosić na przyjęcie zorganizowane na cześć Dnia Niepodległości Angoli. Bardzo chętnie się zgodziłam i do tej pory jestem wdzięczna losowi, że dane było mi poznać tego człowieka.

W obliczu największych kłopotów jego – „Spoko, spoko”, uspokajały mnie zupełnie. Nie wiedziałam, jakim cudem, ale byłam pewna, że będzie ok. I było. Dlatego, że zawsze mogłam na niego liczyć.

Dumny ze swoich korzeni i świadomy swojego pochodzenia, musiał często stawiać czoła polskiej rzeczywistości. Przypominam sobie jego słowa – „A najsmutniejsze było nie to, że nazywali mnie „czarny”, bo nim jestem, ale to, że ludzie uważają, że są rasy lepsze i gorsze. Ja nie osądzam Was bo rozumiem że jesteście po prostu ludźmi tak jak ci, których osądzacie.”

Inedes

Inedes poznałam w tym roku. Rzadko zdarza mi się spotkać tak miłą i szczerą osobę. I tak wrażliwą. „Bycie Afrykańczykiem to przede wszystkim robienie wszystkiego, aby stać się kochanym i szanowanym będąc człowiekiem z Afryki” – powiedziała kiedyś Inedes.
Jeżeli w Kongo mieszkają tacy ludzie – myślałam sobie – to musi to być wspaniały kraj.

Moi przyjaciele. Bardzo inteligentni, wrażliwi i szlachetni. Nigdy mnie nie zawiedli. Zawsze są, kiedy ich potrzebuję. I ja zawsze będę, kiedy będą potrzebowali mnie. Jestem bardzo wdzięczna, że mam takich przyjaciół i że mam dla kogo być. Są cząstką Afryki w moim sercu. Cenniejszą niż mogłabym sobie wymarzyć.

Catherine

 Dokument bez tytułu