Odeszła kika dni temu. Maria Luísa de Santos. O całe pół wieku przeżyła swą wielką miłość.
Miłość wielką, silniejszą niż rasowe uprzedzenia i sprzeciw rodziny. Miłość, która jednak przegrała, choć stała się prawie nieśmiertelna. Przetrwała w wielu wspaniałych utworach, napisanych przez B.Lezę, czyli Francisco Xaviera da Cruz, dla którego do końca życia Luisa była muzą i natchnieniem.
Ona – młoda, ładna dziewczyna o niebieskich oczach i brązowych włosach. Dobrze wychowana i z pewnością oczko w głowie w rodzinie. Dodajmy drobnomieszczańskiej portugalskiej rodzinie. Jest wolontariuszką w lizbońskim szpitalu.
On – przystojny, elegancki, wykształcony, bon vivant. Genialny muzyk i kompozytor, czerpiący garściami z życia na Cabo Verde. Jeśli na Wyspach muzyka jest królową, on jest z pewnością jej królem. Dusza kabowerdyjskiej cyganerii, wielbiciel kobiet, nigdzie nie zagrzeje dłużej miejsca. Ani w pracy, ani w sercu licznych wybranek. Wieczny tułacz, a jednocześnie świadomy patriota, niemal buntownik.
Mamy lata czterdzieste. Na Wystawę Kolonialną Lizbona zaprasza, czy raczej wzywa także przedstawicieli podległych sobie Wysp Zielonego Przylądka. B.Leza, oburzony warunkami bytowania i traktowaniem wznieca bunt. Skutki łatwo przewidzieć. Ratuje go…syfilis. Wprawdzie w początkowym stadium, ale to wystarczający powód, by artysta trafił nie do więzienia, ale do lizbońskiego szpitala, gdzie zostaje internowany. I tu spotyka Luisę. Młodość, gorąca krew, oddalenie od kraju. Miłość się nie rodzi; raczej wybucha z siłą wulkanu na Fogo, gdzie B.Leza także mieszkał. Jakie ma szanse?
Rodzina Marii Luizy walczy. Usiłuje rozpaczliwie nie dopuścić do związku córki z kolorowym z niepewną przyszłością, niepewnej proweniencji i zupełnie niepewnym zawodem. Bo kimże jest muzyk z jakichś tam kolonii, w porównaniu z partiami, jakie Maria Luiza mogłaby mieć w lizbońskiej socjecie?
Ale Maria Luisa jest do szaleństwa zakochana, uparta i konsekwentna. Już postanowiła. Wyjdzie za Francisco i pojedzie do Mindelo, gdy tylko ukochany będzie mógł opuścić szpital. Bieda? Kolonie? Kreole? Przecież miłość wszystko zwycięży! Tak, będzie dzielić życie ukochanego, jakiekolwiek by było!
“Chodź, miłości mego życia. – napisze później B.Leza w swej słynnej mornie śpiewanej przez Cesarię Evorę – spójrz na tę rozświetloną noc. Obudź się, moja miłości i nie lękaj się , chodź”.
Luiza stawia na swoim. Oboje wsiadają na statek płynący na Cabo Verde. Dla B.Lezy to powrót do mindelowskich nocy, morn i do życia z dnia na dzień. Dla Luizy to początek życia w raju, bo przecież raj to żyć u boku mężczyzny swego życia. Tymczasem raj coraz bliżej i statek wpływa do Porto Grande w Mindelo…
Elżbieta