Podobno w wodach Cabo Verde

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Podobno w wodach Cabo Verde

Podobno na wodach, czy raczej w głębinach wód Cabo Verde jest ich około 600. Około stu tylko u północnych i wschodnich brzegów Boavista. W 1996 roku południowoamerykańskie ekipy poszukiwaczy odkryły tu monety i zastawę ze złota i srebra, nie licząc innych pozostałości po kolonialnej epoce.

Jeszcze do niedawna Wyspy Zielonego Przylądka przyciągały, zarówno w dzień jak i w nocy, chętnych do poszukiwań. Najsłynniejszym jest chyba Cabo de Santa Maria. O czym mowa? O niezliczonej ilości statków i okrętów, które zakotwiczyły na zawsze u brzegów Cabo Verde, a szczególnie Boavisty. Nie z własnej woli oczywiście. Zjawisko to tłumaczy się różnie: brak map nawigacyjnych, zwłaszcza w początkach zasiedlania wyspy, zaburzenia magnetyczne spowodowane geologiczną budową wysp, niedostateczna liczba latarni morskich.

Niektóre hipotezy idą jeszcze dalej: przyczyną tych wszystkich katastrof miałby być silny prąd równikowy, który miałby spychać statki na rafy Boavista, lub też…sami wyspiarze. W jakim celu mieliby tak robić i w jaki sposób? Sposób miał być dość prosty: lampę przywiązywano ponoć do ogona osła, którego przyprowadzano w pobliże raf. Zmylone światłem statki rozbijały się o skały. A po co je na nie sprowadzać ? Bo przecież nie dla zabawy? Z głodu! Rozbity statek kupiecki to prawdziwy raj dla tubylców. Podczas długich okresów straszliwego głodu moia, czyli wszystko to, co mogli znaleźć i zabrać z rozbitego statku pozwalała im przeżyć.Nieszczęście rozbitków było ich szansą na przetrwanie, a każda katastrofa – cudem, uczynionym przez Boga. A „cuda zdarzają się zawsze.[…] I I tak pod koniec wojny na statku cumującym w porcie w Mindelo wybucha pożar. Statek, wypełniony po brzegi kawą, tonie. Dzieci ziarnko po ziarnku odzyskują ładunek i sprzedają kawę na statkach, którymi uchodźcy wojenni wracają do Europy z wygnania w Ameryce Południowej. „Nikt nie miał pieniędzy. Dzieciaki wymieniały kawę na zegarki i ubrania.” Podobnie „ któregoś dnia 1947 roku, […] pojawił się amerykański statek handlowy «John Schmelzer» z dziesięcioma tysiącami ton argentyńskiej kukurydzy. Unieruchomiony przez sztil na przylądku Praia Formosa, miał awarię. Uratował życie wielu ludziom.”

Epizod ten zainspirował wielkiego pisarza kabowerdyjskiego Baltasara Lopesa do napisania opowiadania "Praca i dzień", opublikowanego w „Claridade”. Wieść o katastrofie statku, nazwanego wkrótce „Ameryką”, przyciąga na miejsce jego zatonięcia tłumy biedaków. Tej graniczącej z cudem rozbiórce worków z kukurydzą, „o wiele bardziej żółtą niż tutejsza, o młodych, pękatych i twardych ziarnach”, usiłują przeszkodzić w imieniu prawa celnicy. Ale, jak mówi stary nho Manuel, „moia”, zbiorowe przywłaszczanie sobie towarów z zatopionych statków, jest odwiecznym „prawem ludu”. „Moia, to już przeszłość, to się skończyło – odpowiada celnik – takie są rozkazy.” Stary wieśniak protestuje: „Nic podobnego! Gdyby tego miało już nie być, to naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który zesłał swemu ludowi te dobra, też by chyba nie było!” Cokolwiek myślał o tym Pan Bóg raczej trudno uwierzyć, że taką ilość morskich katastrof mogł spowodować tylko i wyłącznie człowiek, i to ten, który był na brzegu, a nie u steru.

Cabo de Santa Maria, hiszpański statek z oliwą z oliwek, konserwami iinnymi produktami żywnościowymi płynął do Brazylii. Zakończył swój rejs 1 września 1968 roku na plaży Boa Esperanca w północnej części wyspy Boavista. To najsłynniejszy „rozbitek” całego archipelagu, rozpoznawalny na każdym zdjęciu. Pordzewiały i opuszczony, wciąż ściaga wielu odwiedzaj acych. I choć trudno byłoby powiedzieć za Grekiem Zorbą, „jaka piękna katastrofa”, to wrak niewątpliwie robi wrażenie.

Wraki zalegające kabowerdyjskie wody to nie tylko gratka dla amatorów nurkowania, dla których dodatkową porcją adrenaliny jest minimalna już zresztą szansa na znalezienie jakichś pozostałości. To także duże utrudnienie i zagrożenie dla chętnych do zakotwiczenia w Mindelo. Różne części wraków, rozwleczone tu i tam, czasem na niewielkiej głębokości, były przyczyną niejednej już małej katastrofy. Ale czy to patrząc na nie, czy to domyślając się ich obecności w wodzie trudno oprzeć się wrażeniu, że na to oceaniczne cmentarzysko, na te mielizny i skały Cabo Verde spychały je nie tylko awarie, złe warunki czy brak map: musiało być coś jeszcze . Tylko co?

Elżbieta Sieradzińska

 Dokument bez tytułu