Pocztówki z Gabonu (9): Viande de brousse

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Pocztówki z Gabonu (9): Viande de brousse

Nawet Libreville, na początku niezwykle egzotyczne i nowe, po jakimś czasie powszednieje. Afrykańskie czy nie, Libreville to jednak miasto. Od czasu do czasu ma się ochotę uciec, odetchnąć i, przy odrobinie szczęścia, rzucić okiem na gabońską rzeczywistość poza stolicą. Potrzebne są trzy składniki: samochód z napędem na cztery koła, przedłużony weekend i cierpliwość do zorganizowania czegokolwiek. A potem już tylko droga, pełna ciężarówek transportujących ogromne pnie, droga wiodąca na samo południe, przez Lambaréné, Fougamou, aż do Tchibangi i Mayumby. Zapraszam do jeepa. Dzisiaj powłóczymy się po afrykańskich bezdrożach.

Już na samym początku podróży zaskoczy Was stan autostrady. Minąwszy bowiem miasteczko Kango, do którego z Libreville prowadzi droga o faktycznie afrykańskich standardach, asfalt staje się nagle równy i gładki, a jakość drogi pozostawia Polskę daleko w tyle. Wszystko to dzięki chińskim i hiszpańskim firmom, które – zmuszone do przewożenia materiałów między Libreville a położonym na południu Fougamou – najzwyczajniej zbudowały autostradę. Na hiszpańskim jej odcinku są nawet znaki drogowe. Ma się ważenie, że to wcale nie Gabon. A jednak.

Dzięki takiej jakości asfaltu, kierowca nie jest zmuszony do koncentrowania się na omijaniu dziur, a jazda staje się nader przyjemna. Wyglądamy więc przez okno i staramy się chłonąć widoki. A jest co chłonąć; ta jedyna porządna droga w kraju jest bardzo uczęszczana, a wokół niej – samo życie! Wioska za wioską, a wszystko pełne energii i, przede wszystkim, ludzi. Biali przejeżdżają tędy w swoich drogich samochodach, zatrzymują się na moment, żeby pstryknąć zdjęcie, szybko opuszczając szybę samochodu, co doprowadza mieszkańców przydrożnych wiosek do szału. Ale my mamy inne podejście. Trzymajcie się nas, a dowiecie się nie tylko ile kosztuje krokodyl, ale i jak się poluje na gazelę.

Tak, pierwszą rzeczą, jaką zauważamy przejeżdżając przez niezliczone wioski, jest fakt, że prawie przed każdym domem stoi drewniana budka lub po prostu blaszana beczka, gdzie wystawione są aktualnie dostępne towary. Mieszkańcy sprzedają wszystko: owoce, wino palmowe, kosze, tradycyjne instrumenty, ale również bardzo popularne „viande de brousse”, czyli dziczyznę. Asortyment jest spory. Możemy kupić gazelę (8000 franków czyli ok. 47 zł), pytona (15000 franków, czyli ok. 88 zł), antylopę (40000 franków, czyli 234 zł), jeżozwierza (10000 franków, czyli 58 zł), krokodyla (15000 franków, czyli ok. 88 zł), ale też drobniejsze zwierzęta, takie jak żółwie, wiewiórki i suszone małpy (na świeże sezon jest w kwietniu), które wyglądają zresztą jak suszone niemowlaki. Że niby makabra? Otóż nie – „odkrywanie nowej kultury”.

Nie byłabym sobą, gdybym nie postanowiła tegoż nieżywego zwierzyńca uwiecznić na zdjęciach. Nie będziemy jednak zachowywać się jak typowi biali. „Kradzione” zdjęcia (tak Gabończycy nazywają zdjęcia robione bez wysiadania z samochodu i, co gorsza, bez pozwolenia) nie wchodzą w grę. Przy każdym okazie upolowanej fauny zatrzymujemy samochód i grzecznie pytamy o pozwolenie. „O, popatrz, biali!”, cała wioska zbiera się wokół nas, co wprawia nas w zakłopotanie, ale co tam, brniemy dalej.

Niektórzy myśliwi – sprzedawcy, śmiejąc się z naszej zachodniej ciekawości, nie tylko pozwalają zrobić zdjęcia sobie i swojej zdobyczy, ale i opowiadają, jak się poluje na dane zwierzę. Dowiadujemy się na przykład, że gazela, zauważywszy w nocy latarkę, wpatruje się w światło jak zahipnotyzowana, a jej błyszczące oczy pozwalają na oddanie precyzyjnego strzału.

Ale nie ze wszystkimi pójdzie tak łatwo. Niektórzy myśliwi są nieufni, patrzą na nas podejrzliwie, nie wiedzą, czego się spodziewać. Podjeżdżamy do grupy mężczyzn, oferujących imponująco szeroki asortyment. Odpoczywają po nocnym polowaniu, popijając wino palmowe. Podchodzimy, pytamy, czy moglibyśmy zrobić zdjęcie zwierzętom. Odmawiają. Zawiedzeni, pytamy, czy to oni je upolowali. Powoli zmienia się ich nastawienie, teraz zdjęcie jest możliwe, ale kosztuje 1000 franków (ok. 6 zł). Godzimy się zapłacić, stwierdzając, że szanujemy wysiłek, jakim jest polowanie. W nagrodę za naszą dobrą wolę, dostajemy zdjęcia za darmo. „Jesteście uprzejmi i pytacie o pozwolenie. Nie kradniecie zdjęć. Dlatego nie musicie płacić.” Po sesji zdjęciowej ze sztywną gazelą w roli głównej, rozmawiamy jeszcze z myśliwymi. Oglądają moje zdjęcia i doradzają, jak najlepiej skadrować biedną gazelę. Robią nam miejsce przy stole. Już ktoś stawia przed nami szklanki wina palmowego. Pij, pij, w końcu mówisz, że jesteś Polką. Lech Wałęsa, Karol Wojtyła. Proponują, że nas zabiorą na polowanie. Wymieniamy numery telefonów.

I nasza, i Gabończyków nieufność znika dzięki rozmowie i uśmiechom. Odkrywamy ważną prawdę – pomimo ogromnych różnic, wszyscy jesteśmy podobni. A samochód toczy się dalej. Przejeżdżamy równik, zjadamy grillowane przy drodze szaszłyki z kurczaka i maniok, uśmiechamy się do ciekawskich tubylców. A za tego krokodyla ile chcecie? A jak się go przyrządza? Starsza pani z pobłażliwym śmiechem odpowiada na nasze pytania. Jedziemy dalej. I nawet trochę szkoda, kiedy w końcu dojeżdżamy do celu. Prawda?

Kasia Koniecka,
autorka mieszkała w Libreville

 Dokument bez tytułu