Nasze blogi: Kiedy Polak kocha Kongijkę

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Nasze blogi: Kiedy Polak kocha Kongijkę

“4 października 2007 roku Fatu dostała upragnioną wizę. Od tego czasu mieszkamy w Anglii. A mogło być inaczej, prościej i szybciej. Teraz moglibyśmy żyć na gdańskiej Zaspie, do której tęsknię. Ja mógłbym cieszyć się pracą na ulubionym oddziale ratunkowym, a Fatu mogłaby, jako obcokrajowiec z prawem pobytu, rozpocząć kurs nauki języka polskiego w Trójmieście.”

W zamorskich podróżach przeczytałem kilka kart z najważniejszej księgi – ze świata samego za siną falą, na poludniu, poznałem lad inny, ktory zaczął mnie pociągać ku sobie, następnie zastanawiać, a wreszcie zrósł sie z memi myślami. Była to Afryka! – STEFAN SZOLC-ROGOZIŃSKI (1861-1896).

Moją kongijską żonę, Fatu, poznałem w we wrześniu 2005 roku. Pracowałem wtedy jako pielęgniarz Polskiej Misji Medycznej wśród uchodźców z Darfuru we wschodnim Czadzie. Podczas dwutygodniowego urlopu podróżowałem po pograniczu kongijsko-ugandyjsko-sudańskim. Spędzony wspólnie z Fatu tydzień upłynął błyskawicznie. Przez kolejne tygodnie kontakty między nami odbywały się poprzez telefon satelitarny. Tęskniliśmy do siebie wzajemnie mocno.

Pod koniec 2005 roku wróciłem do Gdańska. Niedługo potem Fatu straciła pracę w motelu w Koboko, a to był jedyny jej numer, jakim dysponowałem. Minęły całe dwa miesiące, zanim udało nam się ponownie nawiązać kontakt. Wtedy pojęliśmy decyzję, że chcemy być razem. Sześciomiesięczna korespondencja z polską ambasadą w Nairobi (Fatu mieszkała wtedy w Ugandzie, w związku z czym jej starania wizowe “podlegały” pod placówkę w stolicy Kenii) nie zwiastowała przyszłych kłopotów.

Kiedy jednak stanąłem oko w oko z panią konsul Katarzyną Tuszyńską-Niesiołowską, sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Ani moje ustne zapewnienia o miłości do Fatu, ani przywieziony z Polski dowód zarezerwowania terminu ślubu w USC nie przekonały jej. – Nie interesują mnie takie historie miłosne – powiedziała, wstawiając w paszport mojej ukochanej czerwoną pieczęć odmowy polskiej wizy. – A jak weźmiemy ślub tu, w Afryce, to przyzna pani wizę? – Nie. I nie muszę tego panu wyjaśniać. Może pan spróbować zaaplikować w polskiej ambasadzie w Kinszasie – powiedziała.

Ślub odbył się w następnym tygodniu, dokładnie 8 lutego 2007 roku, w ambasadzie Demokratycznej Republiki Konga w Kampali w Ugandzie. Dwa dni później byłem znów w Polsce i natychmiast zarejestrowałem nasze małżeństwo w gdańskim USC. Sam powróciłem do Anglii i mojej pracy pielęgniarskiej w Klinice w Manchester.

Z optymizmem rozpocząłem korespondencję telefoniczno-mailową z ambasadą RP w Kinszasie. Byłem przekonany, że żaden dyplomata nie odmówi żonie Polaka wydania zgody na wjazd do kraju. I tu się myliłem! Pani konsul Mariola Nowakowska, po wcześniejszym mnożeniu trudności, powiedziała wreszcie, że jeśli mieszkam w Anglii, to za sprowadzenie żony do UE odpowiedzialna jest ambasada Wielkiej Brytanii.

Kolejne miesiące 2007 roku to żmudne i kosztowne organizowanie wymaganych przez brytyjską ambasadę dokumentów. Okazało się to zresztą szczęśliwym rozwiązaniem, bowiem tamtejsze służby dyplomatyczne wykazały więcej życzliwości i zrozumienia dla naszej sytuacji. Ambasada, jako jeden z licznych wymogów, poprosiła o potwierdzenia przekazów pieniężnych, listów, zdjęć, SMS-ów oraz maili, co uważam za zbiurokratyzowaną, ale logiczną formę dowodu istnienia związku pomiędzy dwojgiem zakochanych ludzi.

4 października 2007 roku Fatu dostała upragnioną wizę. Od tego czasu mieszkamy w Anglii. A mogło być inaczej, prościej i szybciej. Teraz moglibyśmy żyć na gdańskiej Zaspie, do której tęsknię. Ja mógłbym cieszyć się pracą na ulubionym oddziale ratunkowym, a Fatu mogłaby, jako obcokrajowiec z prawem pobytu, rozpocząć kurs nauki języka polskiego w Trójmieście.

Tęsknię za Gdańskiem. Tęsknię za Afryką. Wraz z moją Kongijką przyszło nam w Anglii połączyć tradycje Polski i Konga oraz szlachetne cechy naszych dwóch narodów, o bardzo zbliżonych do siebie temperamentach.

Pragnę przy okazji podziękować za okazaną pomoc pracownikom Wydziału ds. Obywatelskich i Cudzoziemców UW w Gdańsku, w szczególności pani Katarzynie Baranowicz. Dziękuję też tłumaczom przysięgłym. Moi drodzy, bez Waszego oddania nadal stałbym wspólnie z Fatu w kolejce do, sam nie wiem której już z kolei ambasady RP w Afryce.

Marcin Ochal

Cumbria,UK

 Dokument bez tytułu