Mój dzień w Afryce: Magiczna układanka

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Mój dzień w Afryce: Magiczna układanka

„Masz na swojej stronie internetowej zdjęcie mojego męża. Znasz go? Co u niego?”. Takiego maila dostałam od Rahimy, nieznajomej dziewczyny pochodzącej z Lamu, teraz na stałe mieszkającej w USA. Tak, poznałam jej męża. Ucząc mnie surfować, opowiadał, że pensjonat, w którym mieszkam należy do pewnej Amerykanki, która wiele lat żyła na Lamu. Mówił, że w tym pensjonacie spędził dzieciństwo, że jej dzieci były dla niego jak bracia i siostry, aż w końcu ożenił się z jedną z córek. Dziewczyna z maila zaintrygowała mnie, wymieniłyśmy kilka listów, i powoli zaczęłam kompletować tę magiczną układankę ludzkiego życia.

Naima Hassan (Laura Black) spędziła na Lamu 20 lat. Przyjechała do Kenii po maturze zdanej gdzieś na prowincji Stanów, pod koniec lat siedemdziesiątych. Urzeczona pomysłem uczenia w wiejskiej szkole prowadzonej przez misjonarzy na kenijskiej wsi, straciła poczucie czasu, a jej kilkumiesięczna przygoda przedłużyła się do ponad roku. Wtedy wybrała się z dzieciakami ze szkoły na wycieczkę na Lamu, i została tam dwadzieścia lat.

Na wyspie poznała miejscowego żeglarza i rybaka… i nie mogła oprzeć się miłości. Już nie wróciła na ląd i do misyjnej szkoły. Dwudziestoletnia amerykańska dziewczyna została drugą żoną ponad 15 lat starszego muzułmanina i odtąd dzieliła z nim trudy życia na wyspie. Często, gdy połowy się nie udawały, do minimum ograniczając jedzenie, a także znosząc jego liczne zdrady. Już w dniu ślubu, zmęczona długą ceremonią, na progu swojego nowego domu, znalazła dwumiesięczne niemowlę. Dziewczynka została podrzucona przez poprzednią żonę, która uznała, że nowa, biała żona wychowa również jej dziecko. Z biegiem lat dzieci pojawiało się coraz więcej. W sumie Laura, teraz Naima Hassan, wychowała siedmioro – własnych i tych podrzucanych przez kolejne kochanki męża.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, rodzinie udało się kupić zrujnowany tradycyjny lamański dom. Po kilku latach remontów, otworzyli pensjonat, który odtąd stał się źródłem w miarę stałych dochodów. Jednak lata ubóstwa i niełatwego współistnienia z lokalną społecznością, a także coraz trudniejsza relacja z mężem, skłoniły Laurę do powrotu do Stanów. Wyjechała po dwudziestu latach spędzonych w Kenii, podczas których zżyła się z mieszkańcami Lamu, zdążyła przejść na islam, urodzić trójkę dzieci, trzy razy rozwieść się i znów poślubić swojego męża. Zabrała dzieci, również te cudze, i zaczęła życie od nowa. Pracuje teraz w Stanach jako tłumaczka suahili, dorywczo zarabia w restauracjach i stara się utrzymać swoją liczną rodzinę. Tymczasem dzieci dorastają, dom na Lamu nadal funkcjonuje jako pensjonat, ona tęskni do ciepłego piasku, oceanu i śpiewu muezinów o wschodzie słońca. Jednak podjęła decyzję i już nie wróci. Dzieci zaś, posiadacze jeszcze pachnących nowością amerykańskich paszportów, jeżdżą na wyspę jako turyści. Ale szukają pocieszenia w ramionach miejscowych żeglarzy, dawnych towarzyszy dzieciństwa.

Tak jak Rahima, pierwsza przybrana córka, podrzucona na progu domu w dniu ślubu Laury. Na wesele pojechała na Lamu, z matką i siostrami malowały dłonie i stopy henną, śpiewały i czekały na męża, ubranego w biały zawój, z przytroczoną do pasa szablą. Poślubiła Salima, nauczyciela surfingu, który został na Lamu. Tęskni do niego teraz w zimnej Filadelfii i czasem, w Internecie, natknie się na jego zdjęcie, zrobione przez przypadkową turystkę.

Marta Surowiec

 Dokument bez tytułu