Kongres znów wygra w RPA

afryka.org Bez kategorii Kongres znów wygra w RPA

Afrykański Kongres Narodowy, który obalił apartheid, jest murowanym faworytem dzisiejszych wyborów, a jego przywódca Jacob Zuma zostanie kolejnym prezydentem kraju.

Od kwietnia 1994 r., gdy pierwsze wolne wybory przypieczętowały śmierć rasistowskiego apartheidu, wszystkie elekcje kończyły się niezmiennie triumfami Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC) i wyborem przez niego prezydenta (dokonuje tego parlament). Tegoroczne wybory miały być jednak inne. Osłabiony frakcyjnymi walkami i schizmami Kongres po raz pierwszy miał zmierzyć się z poważnym rywalem – rozłamowcami z partii, którzy pod koniec zeszłego roku ogłosili powstanie Kongresu Ludu (CoPe).

Rozłamowcy byli zwolennikami byłego prezydenta Thabo Mbekiego, bliskiego współpracownika Nelsona Mandeli. Kadencja Mbekiego kończyła się dopiero w maju, ale zwolennicy Zumy zmusili go do dymisji już we wrześniu 2008 r. Wojna między obozami Mbekiego i Zumy wybuchła o sukcesję, ale też o polityczną wizję oraz metody sprawowania władzy. Mbeki, liberał w gospodarce i konserwatysta w polityce, arogancki i dworski, w czasie swoich rządów (1999-2008) dbał głównie o bogacącą się i coraz liczniejszą czarnoskórą klasę średnią, która najbardziej skorzystała z politycznej transformacji kraju. Zuma stanął na czele partyjnej opozycji tracącej cierpliwość czarnej biedoty i występujących w jej imieniu komunistów oraz związkowców. Na podziały polityczne nałożyły się osobiste animozje. Wyniosły Mbeki sam chciał wybrać następcę i sterować nim jako przywódca ANC. Zumę uważał za niegodnego prezydentury prostaka i plebejusza.Jesienny zamach stanu w Kongresie dokonany przez zwolenników Zumy zdawał się ziszczać wróżby znawców południowoafrykańskiej polityki i nadzieje wrogów ANC. Partia miała się wreszcie rozpaść na dwoje i z owianego legendą ruchu wyzwoleńczego przemienić w zwyczajne, odarte z romantyzmu polityczne ugrupowanie. Nic z tego. – Nasze wybory będą wciąż jak mecz Manchesteru United z reprezentacją Burundi – powiedział mi jeden ze znajomych z Johannesburga. – Wynik jest przesądzony, a nieznane są tylko rozmiary wygranej.Przedwyborcze sondaże wróżyły Kongresowi 60-65 proc. głosów, a publicyści z Kapsztadu i Johannesburga emocjonowali się jedynie tym, czy po raz pierwszy od 1994 r. ANC ubędzie głosów. – Jeśli zdobędą mniej niż 70 proc. jak w ostatnich wyborach, to będzie rewolucja – twierdzi Aubrey Matshiqi.Rozłamowcom z CoPe przepowiadano najwyżej 10-15 proc. głosów. – Mieli mało czasu i pieniędzy, by przygotować się do wyborów, a przede wszystkim od razu się pokłócili – mówi Allister Sparks, weteran południowoafrykańskiego dziennikarstwa. Przywódcy partii – były premier najbogatszej prowincji Gauteng Mbhazima Shilowa oraz były minister obrony Mosiua Lekota – nie mogli dojść do porozumienia, kto zostanie kandydatem CoPe na prezydenta i ostatecznie wyznaczyli nieznanego wcześniej biskupa metodystów Mvume Dandalę. Na 10-15 proc. głosów szacowano też wyborcze szanse opozycyjnego Sojuszu Demokratycznego, partii białych liberałów z czasów apartheidu i najważniejszego dziś politycznego ugrupowania białych. Demokraci liczą głównie na wygraną w bogatej prowincji Zachodni Kraj Przylądkowy. Przywódczyni Sojuszu Hellen Zille z fotela burmistrza Kapsztadu przeniosłaby się wtedy do urzędu premiera Zachodniego Kraju Przylądkowego, a kapsztadzki ratusz oddałaby któremuś ze swoich kolegów.Na kilka procent głosów liczy też 80-letni wódz Mangosuthu Buthelezi, szef partii Zulusów Inkathy. Głosy może odebrać im jednak Zuma, pierwszy Zulus, który zostanie zapewne prezydentem kraju i położy w ten sposób kres epoce rządów Khosów – Mandeli i Mbekiego. Zuma z upodobaniem odwołuje się do zuluskich korzeni, jest dumny ze swojej poligamii (ma kilka oficjalnych żon) i równie dobrze czuje się w garniturach, jak w lamparcich skórach i pióropuszach, w jakie przebiera się na zuluskie święta.Znawcy południowoafrykańskiej polityki są zgodni, że Zuma będzie najbardziej afrykańskim z przywódców, jakich miała RPA. Mandela był niezłomnym bohaterem, żywą legendą, potomkiem królewskiego rodu. O Mbekim mówiono w Afryce, że ma czarną skórę, ale białą duszę. Zuma zaś uosabia wszystko, co w RPA dobre i złe.Wywodzi się z zuluskiej biedoty, nigdy nie chodził do szkoły, zasłużył się w walce z apartheidem, odsiedział nawet 10 lat więzienia. Mandelę w RPA czczono, Mbekiego szanowano, Zumę zaś po prostu się lubi. Otwarty, obdarzony poczuciem humoru i dystansem do własnej osoby, potrafi rozmawiać i słuchać. – Jeśli komuś takiemu jak Zuma to się udało, to i my nie jesteśmy tacy do niczego – mawiają o Zumie czarnoskórzy rodacy.Opinię Zumie popsuła jednak afera korupcyjna (miał też wygrany przez siebie proces o gwałt), gdy jako wiceprezydent w latach 1999-2005 miał przyjmować łapówki od zachodnich koncernów zbrojeniowych. Zuma zaklinał się, że jest niewinny, a jedynie próbują go wrobić zwolennicy Mbekiego, by udaremnić mu prezydenturę. Po kilku latach śledztwa i procesów, dwa tygodnie przed wyborami prokuratura wycofała w końcu oskarżenia przeciwko Zumie, który jako prezydent zostałby jej zwierzchnikiem. W ten sposób Zumie nie dowiedziono winy, ale i on sam nie przekonał przed sądem, że jest niewinny. Hellen Zille, ale także wierny przyjaciel ANC arcybiskup Desmond Tutu twierdzą zgodnie, że Zuma po prostu nie nadaje się na prezydenta, a pod jego rządami RPA stoczy się do poziomu innych afrykańskich krajów cierpiących na korupcję.Inwestorzy obawiają się, że populista Zuma będzie ulegał komunistom i związkowcom domagającym się więcej socjalizmu, a mniej wolnego rynku. Tego samego oczekuje od Zumy czarnoskóra biedota stanowiąca trzecią część ludności kraju. W sytuacji światowego kryzysu gospodarczego i pierwszej od 17 lat recesji w RPA może to doprowadzić gospodarkę kraju do ciężkiej zapaści.Pierwszym poważnym sprawdzianem dla Zumy będą mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2010 r. Stadiony, hotele i drogi będą dla rządu RPA problemem mniejszym niż plaga przestępczości – codziennie dochodzi tam do 50 zabójstw i 150 gwałtów.Jeremy Gordin, biograf Zumy, uważa jednak, że jeśli tylko nowy prezydent zachowa typową dotąd dla niego umiejętność słuchania porad i zjednywania oponentów, poradzi sobie ze wszystkim znakomicie. – Może nawet okazać się południowoafrykańskim Ronaldem Reaganem, któremu też wróżono jak najgorzej – mówi Gordin.

 

Wojciech Jagielski, Gazeta Wyborcza

 

 Dokument bez tytułu