Ghana 2008: Wojna futbolowa

afryka.org Wiadomości Sport Ghana 2008: Wojna futbolowa

Dziś byliśmy świadkami pierwszych ćwierćfinałów. I można bez zająknięcia powiedzieć, że turniej się rozkręca, ku uciesze kibiców w Afryce i na całym świecie. W obu meczach nie zabrakło niczego – były bramki, emocje, euforia zwycięzców i łzy pokonanych. W pojedynku gigantów Ghana pokonała Nigerię po fantastycznym meczu 2:1. Wybrzeże Kości Słoniowej nie dało natomiast szans Gwinei, gromiąc Narodowego Słonia 5:0.

W Akrze mieliśmy przedsmak tego co będzie działo się już w przyszłą niedzielę, Wielkiego Finału Pucharu Afryki. Naprzeciw siebie stanęły dwie piłkarskie potęgi z Afryki Zachodniej – Czarne Gwiazdy i Super Orły, co zaowocowało prawdziwą futbolową wojną na boisku. Ghana nie zwykła przegrywać przed własną publicznością, Nigeria z kolei była na fali wznoszącej po zwycięstwie w ostatnim meczu z Beninem.

Rozpoczęło się dość ostrożnie – drużyny nie murowały dostępu do własnej bramki, ale ich ofensywne poczynania cechowała pewna nieśmiałość, nietypowa wręcz dla takich piłkarskich starych wyjadaczy jak te dwie reprezentacje. W miarę jednak upływu czasu akcje nabierały tempa i zaczynało pachnieć bramką. Pierwsza padła w 35. minucie po rzucie karnym wykorzystanym przez Yakubu. Na stadionie zapadła grobowa cisza. Kibice zamarli nie wiedząc, co się dzieje. Ghana została, po raz pierwszy w tym turnieju, postawiona pod murem. Paradoksalnie, dopiero taka sytuacja pozwoliła Czarnym Gwiazdom udowodnić swoją wartość i pokazać prawdziwą klasę.

Sportowa agresja jaką wzbudziła w podopiecznych Claude’a Le Roy’a wizja odpadnięcia z turnieju okazała się zbawienna dla sposobu gry Ghany. Nastąpiła pełna mobilizacja, co zaowocowało fantastyczną wymianą ciosów między rywalami. Jeszcze przed przerwą gwiazdor Chelsea, Essien, zdołał wyrównać stan meczu pięknym strzałem głową. Po przerwie jednak, znów wydarzenia przybrały obrót zgoła niekorzystny dla gospodarzy. Wydawało się, że zaczepne ataki Ghany, która złapała wiatr w żagle, szybko przyniosą skutek. Ale wystarczyła jedna szybka kontra i Mensah musiał ratować zespół przed utratą gola faulem za który opuścił boisko.

Sytuacja na boisku uległa radykalnej zmianie. Teraz Nigeria ruszyła za ciosem i jedynym powodem który powstrzymał ich od strzelenia gola był wyczyniający cuda w bramce Kingson. Czarne Gwiazdy grające w dziesiątkę wytrzymały 15-minutowy szturm Super Orłów i o dziwo odpowiedziały tym samym! Oblężenie nigeryjskiej bramki trwało praktycznie do końca spotkania i zakończyło się zdobyciem gola przez Agogo w 82. minucie. Berti Vogts dokonał jeszcze korekty składu, ale był to gest rozpaczy. Nigeria odpadła, ale trzeba przyznać, że po katastrofalnym występie w grupie zdobyła się na świetny mecz w ćwierćfinale, przegrany w dużej mierze przez trenera, który prawdopodobnie skończy swoją przygodę wśród Super Orłów.

Drugi mecz ćwierćfinałowy przyniósł znacznie mniej emocji, ale znacznie więcej bramek. Skazana na pożarcie Gwinea dzielnie stawiła czoła murowanemu faworytowi z Wybrzeża Kości Słoniowej. Słonie z Wybrzeża długo nie mogły sobie poradzić ze sforsowaniem obrony Narodowego Słonia. Z pomocą przyszedł im dopiero bramkarz gwinejski, Kemoko, który dotychczas był jednym z najlepszych bramkarzy w turnieju. W 25. minucie po jego fatalnym błędzie bramkę zdobył Abdelkader Keita. Wydawać by się mogło, że to będzie początek końca Gwinei, jednak okazało się, że bez Feindouno Gwinejczycy też radzą sobie z rozbijaniem ataków Słoni całkiem skutecznie.

Gorzej było z konstruowaniem akcji pod bramką przeciwnika, gdzie niestety nie działo się wiele. Zaskakująco słabo spisywało się przez większą część meczu WKS, które nie potrafiło zorganizować skutecznego ataku. Dopiero 70. minuta i bramka Didiera Drogby diametralnie zmieniła obraz gry. Przede wszystkim totalnie załamała Gwinejczyków, którzy od tego czasu snuli się po boisku jak muchy. A WKS, mimo że strzelił jeszcze 3 gole, także nie zachwyciło.

Wybrzeże podjęło grę w chodzonego zaproponowaną przez Gwineę. Nikomu nie chciało się już biegać i naprawdę przykro było patrzeć na to, co się działo w Sekondi. Jedynym jasnym punktem była bramka Bakari Kone'go, który popisał się ładnym uderzeniem zza linii pola karnego. Poza tym z boiska w końcówce wionęło straszliwą niechęcią gry, tak nienaturalną w Afryce. Miejmy nadzieję, że jutrzejsze ćwierćfinały przysporzą równie wiele emocji co pierwszy mecz dzisiaj i tyle goli co drugie spotkanie.

Łukasz Kalisz

 Dokument bez tytułu