Błękitni Jeźdźcy w Krakowie

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Błękitni Jeźdźcy w Krakowie

Nagrzany słońcem pas startowy oddaje ciepło nocy. Na horyzoncie wisi wielki, złoty księżyc, otoczony rojem migających gwiazd. Wiatr, przetaczający się między ziemią a niebem, jest zimny, żywy, gęsty – zawiera miliony ziaren piasku. Spowija noc żółtym, delikatnym, łagodnym, połyskliwym płaszczem.

Z daleka majaczy barak pełen wysokich, śniadych mężczyzn, w barwnych tunikach i zawojach: amarantowych, zielonych, błękitnych, brązowych… Podnoszą w górę tabliczki z nazwami agencji – pakują klientów do terenówek i odjeżdżają szybko na Saharę.

***

Jest ich na świecie około 2 milionów. Rozsianych od Algierii i Libii, po Mali, Niger, Burkina Faso i północną Nigerię. Sami siebie nazywają: Kel Tagelmust – „noszący zasłonę na twarzy” albo Kel Tamahak – „mówiący w języku tamaszek”. Albo Imajeghen – wolni ludzie!

Zapewne dotarli na Saharę w VII wieku z Maroka. Przybyli wraz z legendarną królową Ti-n-hinan – władczynią kraju Beraber, gdy pustynia była jeszcze sawanną. Z biegiem czasu stworzyli harmonijne więzi z naturą – wędrując ze stadami wielbłądów między stepem a oceanem piasków, żyjąc wśród kamieni, karłowatych drzew i ubogich oaz. Na Sahelu są arystokracją!

***

Po kilku godzinach szalonej jazdy archaiczną toyotą, gdy na pustkowiu zapłonęły ogniska, a przewodnicy zaparzyli zieloną herbatę – zobaczyłem króla. Podjechał na wielbłądzie w złotym płaszczu, w złotej tunice, w złotym zawoju, w złotych okularach. Wódz i duchowy przewodnik Hoggaru, poseł do parlamentu Algierii – Reggani Tidjani – swobodnie usiadł na dywanie.

– Mam wielki dom w Tamanrasset – powiedział po chwili – ale dla Tuarega dom jest grobem. Dlatego lubię wędrować po pustyni, a wieczorami patrzyć w gwiazdy. Wtedy czuję się wolny – nic mnie nie rozprasza…

Saint – Exupery, opowiadał kiedyś nomadom, że odległość, jaką przemierzają w ciągu 2 miesięcy, on pokonuje samolotem w 2 godziny! Zapytali zdumieni – A co robisz z pozostałym czasem?

***

Adam Rybiński przybył z karawaną do Krakowa! Największy znawca Tuaregów, który od 30 lat przemierza Sahel, sypia przy ogniskach, przyjaźni się z wodzami plemion, udostępnia w Muzeum Etnograficznym część swojej prywatnej kolekcji.

Unikalna wystawa „Tuareski blues” – przygotowana przez Jacka Kukuczkę i Julię Gajdarską – To opowieść o micie rycerzy pustyni i o zmianach, jakie przeżywa świat nomadów – mówią kuratorzy. Opowieść pełna głębokiego smutku – blues prosto z serca Sahary.

Na ścianie wiszą okładki francuskich pism młodzieżowych. „Le petit Parisien” z 1896 r. ujawnia straszny obraz zamordowanego przez nomadów markiza de Mores. Dla kontrastu „Petite Journal” pokazuje „Ocalonego przez Tuaregów” wycieńczonego Francuza, którego dwaj błękitni jeźdźcy poją wodą. Jeszcze dalej scena walki nomadów. Podpis zawiera pytanie: „Potomkowie zakonu Krzyżowców?”.

Tak rodził się mit. – Mit w który uwierzyli sami Tuaredzy – mówi Jacek Kukuczka. – I choć nie potrafili stworzyć narodu, ani państwa, ani nawet zjednoczyć się w walkach z najeźdźcami – zawsze demonstrowali własną wyższość – białych, szlachetnie urodzonych, panów pustyni. Pogardzali czarnymi, najeżdżali ich ziemie w poszukiwaniu pastwisk i choć z czasem coraz bardziej się marginalizowali, zawsze uważali, że zasługują na więcej. Mit utrudnił im asymilację.

Julia Gajdarska pokazuje kolekcję rysunków, pod tytułem: “Przyszłość i codzienność Tuaregów”, które na prośbę Adama Rybińskiego wykonały dwie grupy dzieci: mali nomadzi z Hoggaru i Arabowie z pobliskiego miasteczka. Pierwsze obrazki są ubogie. Pokazują człowieka, który wyciąga dłonie do wielbłąda, żołnierzy w mundurach i ziejący ogniem karabin maszynowy. Drugie są bogate, barwne, przedstawiają groźnych, ubranych na niebiesko wojowników z zasłoniętymi twarzami i straszliwymi mieczami. Kolejna odsłona mitu, który wciąż demonstruje swą żywotność!

O życiu współczesnych Tuaregów opowiadają na wystawie przedmioty, obrazy, zdjęcia, wreszcie oni sami – przemawiający do nas z dwóch filmowych ekranów. Mówią o karawanach solnych, o pracy w kopalni uranu, o wielkich suszach i udanych próbach zakładania oaz. Śledzimy ich dzień codzienny, pracę, szkołę, zabawy, koncerty, bierzemy udział w ich weselu…

***

Na piaszczystych błoniach, przed rzędem namiotów, zgromadziły się barwnie ubrane dziewczęta. Siadły na macie, żartują, plotkują. Jest wśród nich miejscowa śpiewaczka, która wprawnym ruchem naciąga skórę na stępę do ziarna – “tinde” i obwiązuje ją nylonowym sznurkiem. Polewa wodą. Uderza dłońmi. Zaczyna śpiewać wysokim, dźwięcznym, przenikliwym głosem.

Powoli zapada zmrok. Kobiety wybijają rytm klaszcząc w dłonie, a czasem wydają przeciągły, modulowany pisk. Mężczyźni poruszają się tanecznie, przytupują. Wyją i zawodzą, a w końcu podskakują w górę. Każdy tu jest aktorem, widzem, reżyserem, uczestnikiem i artystą. Misterium trwa. Wyzwala. Spełnia i oczyszcza.

Poezja zawsze była esencją pustyni. Dawniej w oazach organizowano ahale – wytworne zgromadzenia, w trakcie których śpiewano pieśni przygrywając na gęślach, deklamowano wiersze, zadawano zagadki, flirtowano. Czasem występowali grioci, grający na trzystrunowym tehardencie – opowiadali ze swadą o wygranych bitwach. W latach trzydziestych, z czarnej Afryki na Saharę przywędrowało „tinde”* – taneczna zabawa wokół bębna, w której brałem udział. Blues zrodził się znacznie później – w czasie wojen, pogromów i katastrof…

***

Tuaredzy mogli stworzyć własne państwo ale jedyną okazję – przegapili. Francuzi, urzeczeni mitem błękitnych rycerzy i bogactwami Sahary, zorganizowali w 1958 roku spotkanie z dziesięcioma wodzami, którym zaproponowali utworzenie republiki pod patronatem Paryża. Dziewięciu propozycję odrzuciło…* Nie chcieli paktować z okupantem.

Później, zwłaszcza za czasów malijskiego komunizującego dyktatora Modibo Keity – doszło do prób wynaradawiania Błękitnych Jeźdźców – opowiada Adam Rybiński. – Ich dzieci przebierano na siłę w mundurki pionierów i w czerwone krawaty, kazano im maszerować w pochodach pierwszomajowych, zakazano nauki języka tamahak. Wodza, który nie dopilnował, aby malcy przyszli do szkoły – rozstrzelano. Pod wpływem takich zdarzeń doszło do rebelii 1963 roku, którą brutalnie stłumiono. Rozstrzeliwano ludzi i stada, podpalano wioski…

Jakby na domiar złego nadciągnęły susze, które doprowadziły nomadów do ruiny. Młodzi Tuaredzy uciekali masowo do Libii i Algierii, gdzie w obozach dla uchodźców tworzyli nowe pokolenie – Ishumaren – przegraną generację bezrobotnych. Jej dramat wyrażały zespoły bluesowe.

– Jedynym czynnikiem spajającym świat Tuaregów okazała się wówczas muzyka elektrycznych gitar – opowiada Jacek Kukuczka. Rozprowadzane po oazach kasety wzywały do walki, wyrażały marzenie o wolności i o wspólnym państwie. Właśnie wtedy narodziło się pojęcie „temust”: naród, kraj, osobowość, istota rzeczy. Na gruzach starej kultury rodziła się nowa tożsamość.

Potem były kolejne wojny, rozejmy i „ogniska pokoju”… W ich blasku o państwie Tuaregów zapomniano.

Jakub Ciećkiewicz, „Dziennik Polski”

*Podczas pisania korzystałem m.in. z niepublikowanego tekstu Adama Rybińskiego „Ręka w rękę, czyli rzecz o tuareskim dążeniu do jedności i własnego państwa.” 27 V, o godz. 19., uczony weźmie udział w debacie tuareskiej w Muzeum Etnograficznym i przedstawi film dokumentalny z Sahary. Wystawa – w budynku Esterki, przy ul. Krakowskiej 46 – trwa do 12 czerwca.

 Dokument bez tytułu