Bezludne wyspy

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Bezludne wyspy

Właściwie ile ich jest? Zamieszkałych wysp archipelagu Wysp Zielonego Przylądka jest dziewięć. Chyba, że są to źródła znacznie wcześniejsze i wtedy mamy liczbę dziesięciu. Jeśli pada słowo „kilkanaście” , cyfra 14 czy 15 to oznacza, że ktoś doliczył wszystkie wysepki Cabo Verde, nawet te mikroskopijne i, przede wszystkim, niezamieszkałe.

Największa i chyba najbardziej znana jest Santa Luzia. Widać ją doskonale ze szczytu Monte Verde, najlepszego punktu widokowego wyspy São Vicente.

Opuszczona i trudno dostępna zazdrośnie strzeże swych tajemnic i obrasta legendą. Ale nie zawsze tak było. W XVII wieku stała się własnością Luísa de Castro Pireira, który podjął próżny wysiłek jej zasiedlenia. Próżny, bo na wyspie nie ma jednej podstawowej rzeczy: wody. Mimo to jeszcze w XVIII wieku podjęto kilka prób zagospodarowania wyspy, również bezskuteczne. Nie powiodła się także hodowla bydła, opady deszczu były zbyt rzadkie, by zwierzęta mogły tam przetrwać. Przez długie lata mieszkał tam jednak jeden człowiek. Powiadają, że eremita. To było w 1798 roku. Czy nim był naprawdę i w jaki sposób udawało mu się egzystować? Próbował nawet postawić kościół. Równie niejasne, jeśli nie wręcz tajemnicze było jego zniknięcie. Ale był jeszcze ktoś, kto spędził tu swoje całe życie i to bynajmniej nie samotnie, skoro doczekał się 19 potomków. Urodzony w 1900 roku Francisco Antonio da Cruz zamieszkał tu w 1949 roku i pracował dla rodziny Neves. Gdy opuścił wyspę nadal nazywano go „Gubernatorem Santa Luzia”.

Mniej ciekawą historią, związaną z tą wysepką jest jej dość prawdopodobna rola w przemycie narkotyków. Miejsce jest, trzeba przyznać, idealne: na skrzyżowaniu Europy, Ameryki i Azji, niezamieszkane i nieodwiedzane. Podobno interesują się nią także inwestorzy nieruchomości, ale ich plany najprawdopodobniej podzielą los mrzonek portugalskich kolonów, mających chrapkę na wzięcie w posiadanie nowego terytorium. Dziś odwiedzających wyspę rybaków, turystów czy ptaki z sąsiednich wysp witają skromne pozostałości po tych nielicznych mieszkańcach: biały krzyż, ruiny kaplicy Santa Luzia i lichych domostw.

O wysepkach Branco i Raso w ogóle nie byłoby słychać, gdyby nie były rezerwatem naturalnym i miejscem lęgu endemicznych gatunków ptaków, w tym słynnego skowronka z Raso, nie występującego nigdzie indziej na świecie. Macrascincus coctei, mityczny prawie gatunek jaszczurki z Branco , niestety podzielił los innych gatunków fauny Cabo Verde, które w sposób prawie niezauważony wyginęły.

Płynąc z São Vicente na Santo Antão nie sposób nie ulec urokowi małej, skalistej wysepki, widocznej z niemal każdego wzniesienia Mindelo. To Ilheu Dos Passaros, Ptasia Wyspa. Białe kamienne schody wdrapują się na sam jej szczyt, gdzie czuwa, choć już nie ostrzega marynarzy nocą, morska latarenka. Niegdyś mieszkał tu pewien latarnik, ale, nęcony perspektywą lepszego życia postanowił porzucić Cabo Verde i popłynął do Brazylii. Osamotnił nie tylko latarnię i wysepkę: także swoją ukochaną, która z rozpaczy i tęsknoty rzuciła się w fale oceanu.Sa tacy, co twierdzą , że nie zabiła się, a tu została i że w nocy, gdy podpłynie się bliżej można jeszcze usłyszeć jej szloch…

Tak mówią, ale ta legenda to wręcz kwintesencja jakże częstego losu i przeznaczenia mieszkańców Cabo Verde: emigracji . Najpierw tej przymusowej, do innych portugalskich kolonii, a później prawie dobrowolnej, za chlebem, do Europy Brazylii, Stanów. Prawie dobrowolnej, bo nikt nie chciałby stąd wyjeżdżać, gdyby mógł wyżywić siebie i rodzinę. Sodade, Sodade…Wieczna tęsknota za tymi, którzy od wieków po dzień dzisiejszy opuszczają wyspy archipelagu Cabo Verde: te zamieszkałe i te opuszczone.

Elżbieta Sieradzińska

 Dokument bez tytułu