afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Tunezja. Byłem tam.

W kawiarni przy plaży – podobno najlepszej w Tunezji – jestem jedynym gościem. Wspólnie z kelnerem przeglądamy arabsko i francuskojęzyczne gazety. Tytuły krzyczą: „Masakra”, „Krwawa kąpiel na plaży”, „Krwawy piątek”, „Czy Bardo długo będzie nas prześladować”? – pisze Jakub Ciećkiewicz w swojej relacji z Tunezji.

Piątek. 26 czerwca. Godzina 11.30. Atak.

Kiedy 23-letni Seifeddine Rezgui, student wydziału inżynierii na uniwersytecie w Kairuan, wyszedł na plażę przed hotelem Imperial Marhaba, uzbrojony w karabin kałasznikowa, 3 magazynki i dwa granaty, piliśmy wino w winnicy Domaine Neferis. Na początek Selian White, z wyraźną nutą gruszki, akacji i odrobiną dębu. Świeże, delikatne, aromatyczne – wspaniałe na lato. Do wina podano oliwę z kawałkami pachnącej bagietki.

Menedżerka winnicy Samia Benali opowiadała o tunezyjskim winiarstwie, które zaczęło się w Kartaginie, rozkwitło w czasach rzymskich, upadło po najeździe Arabów, ale ponownie odżyło za protektoratu, m.in. właśnie w Domaine Neferis, gdzie w 1886 roku francuska rodzina zbudowała pałac i winnicę liczącą 3 tys. hektarów.

Gdy do kieliszków płynęło Cuvee Magnifique o intensywnym aromacie powideł, a historia winiarstwa dobiegała bolesnych lat 60., kiedy winnice upadały po nacjonalizacji, ktoś zapytał, czy Samia, propagując alkohol w kraju muzułmańskim, nie spotyka się z ostracyzmem.

– Kilka osób mnie krytykowało, ale tu jest przecież Tunezja! – odpowiedziała. – Tu kobiety wywalczyły prawa obywatelskie w latach 50: prawo do rozwodu, samotnego wychowania dzieci, podróżowania, aborcji, posiadania konta bankowego, prowadzenia firmy. Tych praw nigdy nie oddamy – dodała z uśmiechem, który współgrał z napisem na jej podkoszulku: „Why not?”. – Gdyby tu przyszli islamiści, musieliby stoczyć z nami wojnę! – żartowała.

W tym samym czasie 23-letni Seifeddine Rezgui wyjął karabin kałasznikowa, ukryty w parasolu plażowym, i rozpoczął jatkę wśród turystów. – Usłyszeliśmy huki – wspomina Anna Sowińska z Ciechanowa. – Powiedziałam do męża, popatrz, nowa atrakcja, fajerwerki. Po chwili wszyscy rzucili się do ucieczki, słyszałam pisk, krzyk i płacz dzieci. Ktoś się przewrócił, ktoś inny niósł na rękach starszą kobietę. Wszyscy krzyczeli – Terroryści!

Gdy padły pierwsze strzały, obsługa hotelu Imperial Marhaba próbowała stworzyć żywy mur, aby osłonić turystów. 18-letni Ibrahim el Ghoul, który na co dzień zajmuje się wypożyczaniem wodnych skuterów, objął dłońmi czworo Anglików i odwracając się do zamachowca plecami, krzyknął: “Allah Akbar”. W ten sposób ocalił im życie. Kelnerzy rzucali do zamachowca krzesłami i doniczkami.  

Tymczasem student Rezgui, nieustannie strzelając, szedł w kierunku basenu, recepcji, lobby, dotarł na drugie piętro, gdzie zdetonował granaty i po wystrzelaniu 3 magazynków nabojów, zabiciu 38 osób i ranieniu 36, wyszedł na zewnątrz budynku. Policjanci zabili go, kiedy się modlił za hotelem.

Radiowy komunikat o ataku przerwał degustację wina w Domaine Neferis. Samia Benali skrzywiła się i szybkim ruchem wylała wino na beton. Szliśmy bez słowa wzdłuż taśmy produkcyjnej, przy której kilkanaście zaszokowanych kobiet w hidżabach, naklejało nalepki na butelki. Gdyby w Tunezji zapanował islamizm, straciłyby wszystko: pracę, pozycję, z trudem wywalczone prawa, cofnęłyby się w czasie o pokolenia.

Poniedziałek. 22 czerwca. Godzina 9.00 (cztery dni przed atakiem) Jadę tam.

Podróż prasowa, zorganizowana przez Tunezyjski Urząd ds. Turystyki, była jednym z ostatnich akcentów kampanii „Jadę tam”, prowadzonej w mediach po marcowym ataku islamistów na muzeum Bardo. We Francji jej twarzami zostali Claudia Cardinale i Juliette Greco, w Polsce Robert Makłowicz i aktorka Joanna Jabłczyńska. Po celebrytach zaproszono dziennikarzy, żeby pokazali piękną, bezpieczną Tunezję.

Tunis powitał ich ospałą aurą ramadanu. Opustoszały Tunisia Palace przypominał czasy, kiedy mieszkał w nim Karol Szymanowski: mosiądz, drewno, ciężkie kotary, dyskretna obsługa w ciemnych garniturach. Kompozytor pisał do przyjaciół “tu jest wprost cudownie”, “bajecznie tu, pięknie”. Zachwycał się śpiewem muezinów o zachodzie słońca, pieśniami i tańcami na koniec ramadanu. W natchnieniu skomponował utwór: „Pieśni muezina szalonego”. 

Na zewnątrz już bardziej współcześnie. Pustawą, główną aleję Tunisu – Avenue Habib Burgiba – wypełniają zasieki z drutu kolczastego. Budynku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych strzegą czołg i opancerzony transporter. Dookoła stoją uzbrojeni żołnierze, których nie wolno fotografować. Po drugiej stronie ulicy urządzono wystawę demonstrującą sprawność armii, która po przeprowadzeniu lustracji, reorganizacji i rozbudowie wywiadu, zaczęła odnosić sukcesy. Aresztowała 100 islamistów, odkryła skład broni i amunicji w znanym z „Gwiezdnych Wojen” miasteczku Tatooine, przeprowadziła operację antyterrorystyczną na południu, gdzie zabiła co najmniej dziewięciu islamistów, w tym dowódcę, który organizował zamach na muzeum Bardo. Na wystawę (czynną także w nocy) wchodzi się przez bramkę z wykrywaczem metalu. Piszczący brzęczyk symbolizuje czujność służb.

Poniedziałek. 22 czerwca. Godzina 15.00. Chleb czy demokracja?

Kawałek dalej, pod zegarem na Placu 14 stycznia 2011, mężczyzna w średnim wieku pokazuje przechodniom kolorowy portret obalonego dyktatora Ben Alego – Za jego czasów było lepiej – wymachuje dłonią. – Nikt nie cierpiał biedy, była praca, a ekstremistów trzymano za mordę! 

Tak może dzisiaj myśleć więcej osób… W 2008 roku Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju uznała Tunezję za najbardziej konkurencyjne państwo w Afryce, wzorcowy kraj, wyznaczający kierunek przemian w tej części świata. Wzrost gospodarczy sięgał 5 procent rocznie, inflacja wynosiła 5 procent, rząd dopłacał do podstawowych artykułów spożywczych, dawał zatrudnienie, gwarantował bezpłatną edukację i leczenie. Ludzie żyli normalnie, spokojnie, a islamiści siedzieli w więzieniach.

W 2008 roku przyszedł jednak kryzys. Dochody z turystyki spadły, żywność podrożała, rynek zalały chińskie produkty. Młodzi, dobrze wykształceni ludzie, świetnie posługujący się internetem – zostali bez pracy. Nie mieli przed sobą żadnych perspektyw, więc obalili dyktaturę. Skończył się stary czas klanu Ben Alego, zegar na placu 14 stycznia 2011 zaczął odmierzać godziny Jaśminowej Rewolucji.

Cały świat zapamiętał samobójstwo Mohameda Bouazizi, sprzedawcy warzyw, który podpalił się 17 grudnia 2010 roku na rynku w miasteczku Sidi Bu Zajd. Bouazizi pracował nielegalnie jako uliczny handlarz, usiłował wyżywić matkę i sześcioro rodzeństwa. Policjanci wielokrotnie konfiskowali mu wózek z towarem, wysypywali owoce do rynsztoka, bo nie był w stanie zapłacić łapówek. Zanim się podpalił, został poniżony przez patrol policji – spoliczkowany i opluty. Jego rozpaczliwy gest wywołał zamieszki, które zmusiły do ucieczki szefa państwa i obaliły Mubaraka w Egipcie.

Kim był, z jakich pobudek działał i czego się spodziewał  23-letni siewca śmierci z Susy, Seifeddine Rezgui?

Studiował lotnictwo na uniwersytecie w Kairuan. Pilnie się uczył. Nie nosił brody, tańczył breakdance, był fanem rapu i Realu Madryt. Pozornie w niczym nie przypominał Bouaziziego. – Byliśmy w szoku, gdy usłyszeliśmy wiadomości. Jego matka jest zdruzgotana – powiedział wuj zamachowca. 

Podobno Państwo Islamskie wciągnęło go w orbitę swoich wpływów zaledwie kilka miesięcy temu. Ostatni wpis na Facebooku zamieścił w Nowy Rok: “Niech Bóg zabierze mnie z tego niesprawiedliwego świata i sprawi, że jego mieszkańcy będą cierpieć i zginą. Oni pamiętają o tobie tylko w chwili śmierci”. Podobno obiecano mu, za udział w zamachu, dom dla rodziny i samochód. Podobno był szkolony zaledwie kilka dni w ośrodku organizacji terrorystycznej Ansar al-Sharia. Pewne jest jedno: Seifeddine Rezgui także chciał zmienić świat. Przyszłość pokaże, czy mu się udało.

Profesor Mohamed Ali Ben Zina, prodziekan Wydziału Studiów Humanistycznych i Społecznych uniwersytetu w Tunisie, który przeprowadził badania wśród młodzieży powtarza – Dla młodych ludzi w Tunezji nie zrobiono nic, młodzi bezrobotni, którzy wywołali rewolucję, czują się oszukani, więc wybuchy niezadowolenia będą się ponawiać.

***

Wtorek, 23 czerwca. (Trzy dni przed zamachem.) Normalność medyny.

Jamel Ben Saiddane, znany powszechnie w sieci jako “WildTunis”, jest największym blogerem medyny. Zna tutaj każdy kamień. – Medyna to 100 tysięcy ludzi, artyści, profesorzy, biznesmeni. 15 tysięcy domów, 500 pałaców, medres i meczetów. Trzeba je tylko umieć znaleźć – opowiada rozgorączkowany. – Spójrzcie na tą kolumnę – dotyka kawałka kamienia – Pochodzi z VIII wieku. A tu, uniwersytet sprzed 1300 lat! Zabytki imponują. Imponuje spotkany po drodze architekt – Zouber Mouhli – z Towarzystwa Ochrony Medyny, który wyprowadził całą miejscową biedotę do nowego osiedla i odrestaurował 30 wspaniałych pałaców. A mieszkać  potrafi tylko tu, bo na medynie panuje niesamowita atmosfera.

Tunezyjczycy pasjonują się historią, szczycą tradycją, akcentują odmienność: – Jesteśmy wnukami Hanibala, orłami Kartaginy – powtarzają z dumą. – Zbudowaliśmy Kair i słynny arabski uniwersytet Al-Azhar. I rzeczywiście. Badania DNA udowodniły, że mają w sobie tylko 20 procent genów z Bliskiego Wschodu. Reszta to spadek po Berberach, Fenicjanach, Rzymianach, Wandalach, Arabach, Turkach, hiszpańskich Maurach, Żydach i mieszkańcach Afryki.

Wieczorem, po uroczystej kolacji Iftar, medynę wypełniają tysiące młodych ludzi. Na scenie w kawiarni M’rabet występują wieloosobowe zespoły muzyczne. Śpiewają pieśni religijne, grają na bębnach, uprawiają rap. Palą fajki wodne, klaszczą, tańczą. Tak wygląda normalna Tunezja. Trudno się dziwić Szymanowskiemu.

Środa, 24 czerwca. (Dwa dni przed zamachem) Strzały w Bardo.

Muzeum, gdzie zgromadzono zabytki Kartaginy i rzymskie mozaiki, po zamachach 18 marca ogląda się inaczej. Przed wjazdem na parking stoi szlaban. Przy wejściu, które przypomina boarding na lotnisku, wisi tablica upamiętniająca nazwiska 17 zamordowanych turystów, w tym trzech Polaków.

Byłem wtedy w pobliżu – wspomina Abdelwahib Khedimi, przewodnik i działacz NGO. – Siedziałem w kawiarni, parzyłem na ulicę, gdy zobaczyłem dwóch młodych ludzi ze szmacianą torbą. Po chwili wyciągnęli kałachy i zaczęli strzelać. Zabili 3 osoby na parkingu. Podbiegłem bliżej, z wewnątrz dobiegał huk wystrzałów. Policja sądziła, że to atak na parlament. Walka trwała dobre dwie godziny. Zamachowcami byli 27-letni Yassine Abidi, którego rodzina mieszka w pobliżu Tunisu i licealista Hatemie Khachnaoui z okolic Al-Kasrajn. 

Muzeum Bardo, zwiedza się dziś inaczej. – Zamachowcy szli tędy, a uciekali po schodach – pokazuje Urszula z Tunezyjskiej Organizacji Turystycznej, pełniąca rolę przewodniczki. W gablotach na piętrze widać dziury po kulach i odłamki szkła, pozostawione na pamiątkę. Jeśli muzeum jest miejscem refleksji i zadumy nad światem, to naprawdę słusznie. Jest się bowiem nad czym zastanawiać.

– Wieczorem, po ataku w Bardo, wyszliśmy na Avenue Habib Burgiba w wielkiej manifestacji przeciw terrorystom – wspomina Abdelwahib Khedimi. – Żeby pokazać, że w walce z islamizmem stoimy murem i wszystkich nas nie zabiją, bo zawsze ktoś zostanie, kto zaprotestuje. Że nie ma dla nich miejsca w naszym kraju.

***

Skąd się wzięli w Tunezji islamiści? Częściowo z importu, częściowo, jako niechciany spadek po autokratyzmie. Ruch Tendencji Islamskiej (Ennahada) był skutecznie zwalczany przez władze Tunezji jeszcze czterdzieści lat temu, w czasach Ojca Niepodległości Habiba Burgiby, a jego następca – Ben Ali, trzymał salafitów w więzieniach. Sympatycy ruchu emigrowali lub siedzieli. Ukrywający się aktywiści pozyskiwali zwolenników na prowincji, gdzie prowadzili działalność dobroczynną, pomagali potrzebującym, wspierali budowę szkół, wypełniając luki w systemie pomocy. Tak budowali zaplecze.

– Islamiści byli największym przeciwnikiem reżimów autorytarnych. W momencie, ich upadku, większość więźniów politycznych, w tym fundamentaliści islamscy, zostali uwolnieni w skutek amnestii. A ci ludzie nie stali się z dnia na dzień demokratami. Doktryna budowy kalifatu dalej im przyświeca – mówi dr Ewa Szczepankiewicz Rudzka z UJ.

Tragedią Jaśminowej Rewolucji był brak liderów. Manifestanci krzyczeli „Godność, Wolność, Praca”, ale nie mieli żadnego pomysłu na zmiany. Dlatego w pierwszych demokratycznych wyborach wygrali islamiści z Ennahady, którzy w ogóle nie brali udziału w zrywie narodowym. Byli po prostu jedyną zorganizowaną siłą – wspomina dziekan wydziału humanistycznego Uniwersytetu w Tunisie, prof. Noureddine Kridis. – Byli zdyscyplinowani i ładnie mówili o Bogu. Niestety, oszukali ludzi  – kończy gorzko profesor.

Potem doszło do zabójstw polityków. 6 lutego 2013, nieznani sprawcy zamordowali krytyka partii islamistycznej, lidera Ruchu Demokratycznych Patriotów  – Szorki Belaida. Kolejny opozycjonista, Muhammad Brahmi, został zastrzelony na oczach żony i córki 25 lipca 2013 przed domem w Tunisie. 30 VII 2013 Dziewięciu tunezyjskim żołnierzom poderżnięto gardła. I tego społeczeństwu było już za wiele. Społeczeństwo, w wielkiej manifestacji pod parlamentem,  zażądało ustąpienia rządu Ennahady.

Islamiści oddali władzę. Powołali ekspercki gabinet, który przygotował nowe wybory. Uchwalili nowoczesną konstytucję, w kolejnym głosowaniu 26 X 2014 zwyciężyła laicka, liberalna partia Nida Tunis. To jest Tunezja, gdzie ludzie potrafią się dogadać. I wszystko wydawało się być na dobrej drodze…

Islamiści chcą ukarać Tunezję za sukcesy w transformacji ku demokracji – twierdzi dr George Yacoub z katedry arabistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Czyn Seifeddinea Rezgui nie był więc gestem szaleńca. Miał doprowadzić do upadku gospodarkę młodego, demokratycznego państwa. – Najgorsze, co mogłoby się teraz stać, to wyizolowanie nas ze wspólnoty międzynarodowej – mówi Abdelwaheb Khedimi. – Wtedy ataki się nasilą.

Po piątkowym zamachu. Hammamet. 100 kilometrów od miejsca zbrodni. Cisza kurortów.

Hotel Sol Azur, gdzie z powodzeniem może mieszkać 1000 gości jest niemal pusty. Telewizor w lobby transmituje mecze. Znawca terroryzmu z Warszawy ostrzega telefonicznie polskich dziennikarzy, żeby w razie ataku weszli do wanny i zasłonili kotarę. Wyjazd prasowy się rozsypał. Koleżanka przeprowadza wywiad z dyrektorem hotelu, który wyjaśnia, że zatrudnia ochronę, ale niestety bez broni i natychmiast powiadamia media. Szef ochrony klnie się, że w razie zagrożenia zasłoni gości własnym ciałem.

Idę do miasta żeby kupić lokalne gazety. W miasteczku widać opustoszałe bazary, sklepy, kawiarnie, długi rząd pustych, otwartych taksówek. Niestety, te jadące do Sus, wieloosobowe, są za drogie dla jednego pasażera.

Na kręte uliczki medyny spływają potoki słów z pobliskiego meczetu. Słów pełnych złości i goryczy. Wśród nich powtarza się słowo „Ramadan”. Jest piątek, trwa największe święto muzułmanów, tymczasem ludzie, powołujący się na islam, zamordowali własnych braci.

Na placu przed świątynią, na matach, siedzi kilkudziesięciu zamyślonych mężczyzn. Chcę się wycofać, ale pokazują dłońmi przejście, robią mi miejsce. Jeden z nich porozumiewawczo kiwa głową.

W kawiarni przy plaży – podobno najlepszej w Tunezji – jestem jedynym gościem. Wspólnie z kelnerem przeglądamy arabsko i francuskojęzyczne gazety. Tytuły krzyczą: „Masakra”, „Krwawa kąpiel na plaży”, „Krwawy piątek”, „Czy Bardo długo będzie nas prześladować”?

Artykuły mówią, że prezydent Kaid Essebsi podejmie ostre środki bezpieczeństwa. Chce zamknąć 80 radykalnych meczetów,  rozwiązać partie i stowarzyszenia, które budują zaplecze dla islamizmu. Na plażach i w hotelach pojawi się wkrótce 1000  uzbrojonych policjantów.– Wiesz dlaczego w nas uderzyli – pyta kelner? – Bo u nas ma zgody na fanatyzm. Czy będzie zgoda na powrót do polityki zamordyzmu z czasów Ben Alego?

Do kolacji siadamy w milczeniu. Urszula płacze. Jej łzy poruszają. – Ale rozumiecie chociaż, jak wiele ci ludzie zrobili, żeby zbudować w swoim kraju normalność?

Jakub Ciećkiewicz

Dziękuję dr Ewie Szczepankiewicz Rudzkiej z UJ za konsultacje.

 Dokument bez tytułu