Pamięci “Wiecha”

afryka.org Kultura Książki Pamięci „Wiecha”

10 sierpnia mija kolejna rocznica urodzin Stefana „Wiecha” Wiecheckiego. Nie było w dziejach Warszawy bardziej warszawskiego pisarza od „Wiecha”. Dziś niestety częściej o nim się zapomina niż pamięta. A przecież pozostawił niezwykłe kroniki życia miasta, uchwycił jego warszawskość i wielokulturowość. I z powodzeniem mógł by być wizytówką współczesnej stolicy. Tą ostatnią odnajdziemy przede wszystkim na stronach dwóch powieści Wiecha, Cafe „Pod Minogą” oraz „Maniuś Kitajec i jego ferajna”, za przyczyną jednego z głównych bohaterów.

Szoferak Jumbo, czyli Jan Karaluch

Na czym polega wyjątkowość powieści „Wiecha”. Otóż ten Homer warszawskiej ulicy postanowił przenieść Afrykanina na warszawską ulicę w charakterze szofera, doskonale posługującego się warszawską gwarą – skrajnie innego niż mieszkaniec Afryki, sportretowany w powieściach Henryka Sienkiewicza, utrwalających krzywdzące stereotypy. Afryka i Afrykanie pojawili się już wcześniej, przed powstaniem powieści Cafe „Pod Minogą” (1947), która ukazała się najpierw w częściach na łamach „Przekroju”. Już w swoich przedwojennych opowieściach „Wiech” pisał o „starozakonnym Murzynie”, najprawdopodobniej etiopskim wyznawcy judaizmu, który był żydowskim kantorem na gościnnych występach w stolicy. Ów potomek królowej Saby, która miała romans z biblijnym Salomonem – jak pisał Wiechecki – nazywał się Tewele Kahan i trudnił się, oprócz śpiewania na koncertach, bałamuceniem mężatek.

Etiopia, która w przedwojennej Warszawie ożyła w okresie włoskiej inwazji na ten afrykański kraj, znalazła swoje miejsce również w krótkich opowiadaniach „Wiecha”. I tak niejaki Pan Alojzy Knapik, który wracał z imienin w stanie nietrzeźwym, postanowił przypomnieć grupce warszawskich Żydów o ich obowiązku pomocy dla abisyńskich następców Salomona. Uformował ich w szereg i dopiero interwencja policji ostudziła zapał Knapika. Z kolei Mikołaj Ptaś, „zdun galanteryjny”, wygłosił z komina przy Kamiennej na Pradze mowę poświęconą wojnie w Etiopii. Według Ptasia „Murzyny nie frajerzy, nie mają życzenia włoskich lodów z rodzynkami opychać. I po mojemu mają rację.” Po przemowie, w obliczu nadciągających sił porządkowych, Ptaś zaczął twierdzić, że jest Etiopczykiem i rozpoczął poszukiwania abisyńskiego konsulatu.

Dopiero jednak w Cafe „Pod Minogą” Wiechecki wprowadził postać Afrykanina, nazywając go Jumbo, przebierając w strój warszawskiego szoferaka, władającego stołeczną gwarą. Jumbo pojawił się na stronach powieści „Wiecha” obok równie barwnych postaci z warszawskiej ulicy, Maniusia Kitajca, braci Piskorskich, Konstantego Aniołka – prowadzącego na Starówce lokal „Pod Minogą” – i pana Konfiteora, zajmującego się obsługą pogrzebów. Humorystyczna konwencja powieści Wiecheckiego pozwalała mu przemycić sytuacje, w których w dosadny sposób konfrontował stereotypy na temat Afrykanów z rzeczywistością. Już w pierwszym rozdziale znalazł się znany, również z filmowej adaptacji Cafe „Pod Minogą”, dialog:

„- W nieutulonym żalu pozostaje się cała rodzina Aniołków, a także samo i ja, sąsiad przez ścianę, żeśmy małpy nie mogli dla pana szanownego przygotować albo chociaż papugi po polsku z nadzieniem. Małpy nie można było dostać, papugie co prawda mamy w klatce na bufecie, ale w charakterze rozrywki umysłowej i twarda by była, bo sztuka jest wiekowa, jeszcze za ojca pana Aniołka jeden kataryniarz ją tu przepił. Z drugiej znowuż strony przykro nam jest, bo wiemy, że dzikie faceci inszy smak mają aniżeli naturalne.
Murzyn spoważniał, błysnął zębami i odpowiedział porywczo:
– Z kogo że pan tu humorystyczną drakie odstawiasz, panie szanowny, jaki że ja dzik jestem, o wiele dwadzieścia pięć lat w Warszawie mieszkam. Małpy ani papugi cholery za żadne pieniądze do ust bym nie wziął, formalną zakąską tak jak i pan się posługuję. – A w takim razie przepraszam i widzę, że z pana szanownego leguralny warszawiak, chociaż w kolorze żałobnem.”

Kim był Jumbo z Cafe „Pod Minogą” napisał sam „Wiech” w swoich wspomnieniach warszawskich Piąte przez dziesiąte:

„Murzyn Jumbo, jeden z bohaterów tej powieści, był postacią podpatrzoną z życia. Kiedyś dawno przed wojną na rogu Złotej i Zielnej, spotkałem dziwną parę. Ona mała pulchna blondynka, on wysoki barczysty Murzyn. Teraz taki widok nie stanowi żadnej sensacji, wówczas budził ogromne zainteresowanie. Murzyna mieliśmy w Warszawie tylko jednego, co najwyżej dwóch. Para spotkana przeze mnie była najwyraźniej pokłócona, on szedł z ponuro opuszczoną głową, a ona miała do niego tak zwaną mowę. Wreszcie Murzyn zatrzymał się i zawołał: – A dajże ty mnie, do wielkiej cholery, spokój! Było to powiedziane najczystszą warszawską polszczyzną z wyraźnym akcentem z okolic Kercelaka.”

To właśnie to wydarzenie miało skłonić Wiecheckiego do stworzenia postaci Jumbo, który władał sprawnie warszawską gwarą. Wspomniana przez „Wiecha” blondynka miała być pierwowzorem Apolonii Karaluch, żony Jumbo, występującej na kartach powieści. Opisane w Cafe „Pod Minogą” wypadki miały w większości „za podstawę realne fakty, nieco tylko zmienione na potrzeby powieści.”

Akcja Cafe „Pod Minogą”, która rozgrywała się w okresie od pamiętnego 1939 r. po okres powojenny, przeprowadziła bohaterów tej powieści przez okupacyjną rzeczywistość, łącznie z bezpośrednim udziałem jej bohaterów w powstaniu warszawskim. Jumbo Johnson, który ukrywał się jeszcze przed wojną w związku z tajemniczym zniknięciem jego chlebodawcy, Amerykanina Briksa, we wrześniu 1939 r. miał wziąć czynny udział w obronie Warszawy i „dzielnie się spisywał”. Był warszawiakiem w każdym calu, łącznie z gwarą, bo po polsku nie mówił poprawnie wyłącznie w sytuacji nadużywania alkoholu, natomiast na trzeźwo doskonale władał językiem mieszkańców stolicy. Wkroczenie Niemców sprawiło, że Jumbo znów musiał przebywać w ukryciu, tym razem w stroju żałobnym wdowy, zyskując nową tożsamość niejakiej Emalii Czarnomordzik. „Rzecz wiadoma” – pisał „Wiech” – „że Niemcy Murzynów z miejsca zamykają do mamra, gdzie ich tylko przytracą, bo pod względem zbradziażenia cielesnej rasy są dla nich szczególnie niebezpieczne.”

Jednocześnie Jumbo wykazywał się chwilami znacznie większym sprytem niż jego warszawscy kompani, uznawani za wzorzec warszawskich cwaniaków. Był przecież inicjatorem zabrania pieniędzy, które Briks ukrył w swoim mieszkaniu w Alei Róż, zanim w tajemniczych okolicznościach opuścił stolicę. Okazało się jednak, że wspólnicy Jumbo nie potrafili zapamiętać wskazówek udzielonych im przez afrykańskiego warszawiaka. Stąd pierwsza próba dostania się do milionów zostawionych przez Amerykanina skończyła się niepowodzeniem, bo niedoszli milionerzy pomylili piętra. Zdobycie pieniędzy nie powiodło się również kolejnym razem i bohaterowie Cafe „Pod Minogą” nigdy nie wzbogacili się o banknoty i złoto schowane w Alei Róż.

Równie oryginalnie „Wiech” przedstawił okoliczności, w jakich Jumbo trafił w ręce Niemców. Na wieść o tym, że USA wypowiedziały wojnę Niemcom, wbiegł do lokalu „Pod Minogą”, ujawniając swoją tożsamość i wykrzykując, że już po III Rzeszy, bo „Ameryka się wtrąciła”. Jumbo trafił na gestapo, a kiedy Berlin uznał, że „jeden Murzyn w prowincjonalnym mieście Guberni Generalnej nie przedstawia zbyt wielkiego niebezpieczeństwa dla czystości rasy wielkich Niemiec”, Jumbo został zmuszony do pracy w „Adrii”, warszawskim lokalu wtedy „tylko dla Niemców”, gdzie wykonywał program artystyczny. Kariera „gestapowskiego baletnika” nie zmieniła poglądów Jumbo, który po pracy pomagał swoim warszawskim przyjaciołom, wchodząc m.in. w skład komitetu na rzecz uwolnienia redaktora Zagórskiego, aresztowanego przez okupacyjne władze.

Późniejsze losy Jumbo koncentrowały się wokół dwóch wątków. Pierwszy był związany z historią Warszawy i powstaniem warszawskim. Drugi dotyczył jego miłości do Polki, Apolonii Karaluch, z którą ożenił się już po wojnie. W dniu wybuchu powstania Jumbo, pomimo aresztowania, przedostał się na Stare Miasto, gdzie walczył, ubrany „w nakrapianą esesmańską panterkę z białym kapturem oraz wojskową rogatywkę z orłem.” Miał wspólnie z Maniusiem Kitajcem walczyć w obronie powstańczej barykady. Wziął też udział w wypadzie do Zamku Królewskiego i tam wykorzystał swój kolor skóry do zaskoczenia stacjonujących w dawnej siedzibie polskich królów Niemców i własowców. Kompani Jumbo umazali twarze na czarno i udając afroamerykańskich żołnierzy, którzy przybyli z pomocą powstaniu, wydostali się z pułapki obsadzonej przez wroga.

Jumbo po raz kolejny dowiódł swego patriotyzmu i związku z Warszawą, której bronił nie tylko w kampanii wrześniowej, ale także w powstaniu. Nie wiemy, czy „Wiech” opowiadając o losach Jumbo, odwoływał się do wydarzeń, o których wiedział, że miały miejsce w okupowanej stolicy. Co prawda historyczność postaci Jumbo mogłaby być dyskutowana, niemniej jednak udało się Wiecheckiemu zbudować koloryt lokalny m.in. poprzez wprowadzenie do Cafe „Pod Minogą” tematyki obyczajowej i integrację obcego o czarnym kolorze skóry z warszawską społecznością. Autor połączył węzłem małżeńskim Jumbo i Apolonię Karaluch. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, jeśli wierzyć wersji „Wiecha”. Poznali się jeszcze przed powstaniem, przy okazji kolejnej próby zdobycia pieniędzy Briksa ukrytych w domu w Alei Róż, zajmowanym wówczas przez volksdeutscha. Pod nieobecność nowego właściciela domu pilnowała służąca Apolonia, którą Jumbo miał obezwładnić i znaleźć poszukiwany bez powodzenia „skarb”. Okazało się, że Afrykanin zamiast położyć służącą na podłodze, położył ją, ale na tapczanie, kładąc się razem z nią. „Zakochał się cholera od pierwszego spojrzenia” – relacjonował Maniuś nieudaną akcję.

Olbrzymia Apolonia, „którą Murzyn Jumbo zdobył wstępnym bojem w niezwykłych okolicznościach” odnalazła egzotycznego amanta i zaczęła się z nim regularnie spotykać. Miłość zaowocowała przekazaniem kluczy do mieszkania, w którym pracowała, w momencie opuszczenia przez volksdeutscha Warszawy. Apolonia, tuż przed wyjazdem ze swoim pracodawcą, zapewniła Jumbo, że do niego wróci. Tak też się stało i jeszcze w powstańczej stolicy zakochani w sobie, Apolonia i Jumbo, ponownie się spotkali, aby odtąd żyć razem. „Jumbo przyjął nazwisko swojej wybranki i polskie imię Jan, stając się po wojnie właścicielem przedsiębiorstwa taksówkowego wspólnie z Kitajcem i Piskorskimi.”

Niewątpliwą zasługą „Wiecha” było wprowadzenie bohatera afrykańskiego pochodzenia do powieści, która przełamywała większość stereotypów na temat mieszkańców Afryki. Jumbo był nieraz bardziej warszawski niż rodowici warszawiacy przedstawieni na kartach Cafe „Pod Minogą”. Związek z białą kobietą, walka w powstańczych szeregach, patriotyczna Postawa we wrześniu i pociąg do napojów alkoholowych czyniły z niego „leguralnego” mieszkańca stolicy. Szoferak Jumbo dał się lubić i zaskakiwał swoich rozmówców. Nawet jeśli „rozstawiał komuś familię po kątach”, czynił to w dialekcie warszawskim.

Jumbo na dużym ekranie

Pierwsza powieść „Wiecha”, Cafe „Pod Minogą”, doczekała się ekranizacji. W 1959 r. powstał film i to w jednej z najlepszych obsad. Maniusiem Kitajcem został Adolf Dymsza, Apolonią Karaluch – Hanka Bielicka, a Konfiteorem – Bolesław Płotnicki. Z kolei w roli Jumbo został obsadzony student z Afryki, Mokpokpo Dravi. Z tego ostatniego aktora Wiechecki nie był zadowolony, bo nie władał on jak książkowy Jumbo warszawską gwarą.

Mówił zaledwie polszczyzną, która była mu potrzebna do studiowania. Jak wspominał Wiechecki, współautor filmowego scenariusza: „Miły student z Ghany, kreujący tę rolę, nie zdołał na tyle opanować polskiej mowy, żeby przedstawić nam postać prawdziwego warszawskiego Murzyna”. Mówił też swoim głosem, bo reżyser filmu, Bronisław Brok, nie zgodził się na dubbing. W opinii „Wiecha” Brokowi nie udało się stworzyć „postaci warszawskiego cwaniaka urodzonego w Afryce”. I chociaż wiele innych rzeczy miało się nie udać w tej filmowej adaptacji Cafe „Pod Minogą”, to Wiechecki przyznawał, że odtworzenie klimatu przedwojennej Warszawy nie było łatwe i Brok wyszedł z tego zadania obronną ręką.

Rzeczywiście przełożenie prozy „Wiecha”, z jej dynamiką i warszawską gwarą, na język filmu nie było proste. Nie było też przedwojennej Warszawy, a za plenery nierzadko służyło łódzkie atelier, odtwarzające przedpowstaniową warszawską Starówkę. Jedynie część scen zrealizowano na Targówku, Starym Mieście, Myśliwieckiej i Solcu. Specjalnie z Wybrzeża sprowadzono jedyny rzeczywisty rekwizyt – słoiki z minogami. Natomiast Jumbo był w rzeczywistości studentem z Togo, studiującym filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Według reżysera relacje między Jumbo a pomagającymi mu warszawiakami, świadczące o ludzkiej solidarności z obcym przybyszem – ukrywanym przecież przez warszawiaków ze Starówki – czynił z komedii Cafe „Pod Minogą” komedię „liryczną i humanistyczną”. Film nie opowiadał jednak popowstaniowych losów Kitajca i jego przyjaciół, zaś fabuła odbiegała od literackiego pierwowzoru. Nie nastąpił też ciąg dalszy, który miał być kontynuacją przygód Maniusia Kitajca opisanych w drugiej powieści „Wiecha” Maniuś Kitajec i jego ferajna. W roku zakończenia produkcji filmu była ona prawie gotowa, miała już tytuł.

W filmie zostały powtórzone i dopisane do scenariusza sceny, które miały przełamywać stereotypy. Ówczesne komunistyczne władze Polski mogły patrzeć przychylnym okiem na dowody braterskiej przyjaźni z Afrykanami, którzy wyzwalali się w drugiej połowie lat 50. spod kolonialnej zależności. Dialog o jedzeniu małp przez mieszkańców Afryki przybliżał Polakom dekolonizujące się kraje tego kontynentu. Film zmienił też Apolonię Karaluch, która nie była jak pierwowzór literacki 200-kilową kobietą, z potężnym ramieniem, przyduszającym afrykańskiego narzeczonego. Sama scena ich spotkania też została inaczej przedstawiona w filmie, bo Apolonia zaskoczona przez Jumbo, którego wcześniej widziała na podwórku w czasie jego występu, zamiast krzyczeć ze strachu, namiętnie rzuca się w objęcia nieoczekiwanego gościa, zwracając się do niego „mój ludożerco”. Wątek miłości między białą warszawianką a czarnym warszawiakiem urodzonym w Afryce również przełamywał stereotypy, pokazywał, że „Murzyn” jest „nasz”, polski i warszawski, nawet jeśli nie walczył tak jak w powieści na powstańczej barykadzie. Jumbo nie był już obcy, a mieszkańcy stolicy nie należeli do innego świata. Proza „Wiecha” i późniejsza jej ekranizacja torowały zatem drogę międzykulturowemu dialogowi. Cafe „Pod Minogą” było bowiem pierwszym filmem, który wprowadził do galerii pierwszoplanowych postaci Afrykanina.

Antyrasizm ludowy „Wiecha”

W 1960 r. ukazała się kontynuacja przygód Jumbo, wspomniana już powieść Maniuś Kitajec i jego ferajna. Jan Karaluch pozostał po wojnie w stolicy i mieszkał ze swoją małżonką Apolonią na Służewcu, gdzie mieli „piękne dwupokojowe mieszkanie spółdzielcze z łazienką i telefonem”. Kupili je dzięki zapobiegliwości Apolonii i pomocy brata Jumby, mieszkającego w Ameryce, który oprócz pieniędzy na mieszkanie przysłał im jeszcze „szewroletę na taksówkę”.

W Maniusiu Kitajcu i jego ferajnie nie było już dramatycznych wydarzeń z czasów wojny, lecz powojenna warszawska rzeczywistość. Jumbo wspólnie z warszawskimi przyjaciółmi i żoną odnalazł się w tej nowej, komunistycznej rzeczywistości. Nie był już jednak tak często przywoływany na stronach drugiej powieści „Wiecha”. Po części dlatego, że trafił do więzienia, niesłusznie oskarżony, wspólnie z jednym z Piskorszczaków o kradzież obrazu z muzeum w Szczecinie. Sprawa sądowa zakończyła się szczęśliwie dla Jumbo, dzięki prywatnemu śledztwu Maniusia Kitajca i schwytaniu prawdziwego złodzieja dzieł sztuki. Jednak jeszcze w czasie rozprawy w sądzie, zanim Kitajec pomógł złapać właściwą osobę, „Wiech” informował czytelników powieści, że Jumbo, czy też Jana Karaluch, „tyle zarabiał, że mógłby każde go z nas kupić. Jako właściciel taksówki miał dobry dochód z licznika i poważne boki.” W ten sposób dobremu znajomemu, jeszcze z czasów Cafe „Pod Minogą” starał się pomóc pan Aniołek, który przekonywał sąd w czasie składania zeznań w charakterze świadka, że „Murzyni są na ogół mało kradnące”.

Wiechecki upowszechniał w swoich obu powieściach coś, co można nazwać antyrasizmem ludowym. Jumbo pełnił w nich rolę czarnego warszawiaka, który budził zainteresowanie ludzi, ale nie był ani razu przedstawiony jak dzikus. „Wiech” promował w ten sposób postawę antyrasistowską, pozbawioną uprzedzeń wobec osób o innym kolorze skóry, wpisaną w warszawski folklor. Oswajał warszawian z przybyszem z innego kontynentu, wskazując nie na to, co różniło Polaków i Afrykanów, lecz na to, co ich łączyło i upodobniało do siebie.

Powieści „Wiecha” mogłyby również dziś służyć za lektury z powodzeniem zastępujące W pustyni i w puszczy. Nie są popularne i znane szerszemu gronu czytelników. Przypominają nam o postaciach, których istnienie zostało potwierdzone przez historię bądź relacje współczesnych im warszawian, nawet jeśli w dużej mierze były wytworem literackiej fikcji. Podobnie rzecz ma się z filmem Cafe „Pod Minogą”, który jest nie tylko kontynuacją dialogu z Afryką, ale również obrazkiem dawnej Warszawy, dziś już nieistniejącej. Powieści te służyły też temu, by nie dochodziło do sytuacji, jak opisana przez A. Zajączkowskiego, gdy „jeden z pierwszych studentów afrykańskich w Polsce opowiadał, że w czasie akcji żniwnej, w której brał udział, młodzież wiejska sprawdzała, czy nie jest on naszym chłopakiem dla kawału pomalowanym.”

Paweł Średziński

Tekst pochodzi z książki „Afryka w Warszawie”, dostępnej również w formacie PDF.

 Dokument bez tytułu