afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Koniec raju

Czyli błogosławieństwo, które zmienia się w klęskę…

A błogosławieństwem wydawały się początkowo obfite deszcze, które spadły na wyspy archipelagu w sierpniu. W miarę upływu czasu deszcze nie ustawały, a wyspy, cierpiące na chroniczny brak wody zaczęły odczuwać pierwsze skutki jej nadmiaru. Ulicami miast płynęły potoki, a ziemia pozbawiona roślinności nie mogła powstrzymć takiej ilości spływającej wody; tarasowe pola zamieniały się  w błotne lawiny. Zniszczenia były poważne, nie obyło się też bez ofiar śmiertelnych.

Nikt jednak nie przypuszczał, że na tym się nie skończy. Tymczasem na pozostałych po wielkim deszczu, stojących  wodach lęgło się kolejne nieszczęście.  I wylęgło ostatecznie w październiku. 

Do tej pory turysta wsiadający do samolotu lecącego  na Sal czy do Prai nie musiał mieć żadnych szczepień. Chyba że przylatywał z Afryki. Wrednemu komarowi aegis aegypti klimat Cabo Verde nie dawał szans na rozwój. Poza nielicznymi przypadkami  Cabo Verde było jednym z tych miejsc w Afryce,  w których ryzyko zachorowania choćby na malarię praktycznie równało się zeru. Było. Do tej pory.

Pierwsze przypadki zachorowań na dengę odnotowano w październiku na Santiago, największej wyspie. Szybko do stolicy dołączyła Fogo, potem inne wyspy archipelagu. Rząd  tego faktu nie ukrywał, ale nie ma się co dziwić, że kraj był do epidemii choroby przenoszonej przez komary  kompletnie nieprzygotowany. Dengi nie było tu nigdy . A teraz to już była epidemia.  Na początku listopada każdy dzień przynosił ok. tysiąca nowych zachorowań. W sumie 20 tysięcy chorych, w tym 176 przypadki gorączki krwotocznej;   sześć osób zmarło. 

Zaskoczenie minęło, trzeba było działać. Budynki publiczne zostały zamknięte i oczyszczone, na  peryferiach miast powycinano wszystkie krzaki, stare, opuszczone domostwa wyburzono.  Intensywna akcja rządu, szczególna mobilizacja   służb sanitarnych,  szeroka akcja propagandowa, szybka, efektywna  pomoc z zagranicy dały pierwsze rezultaty. Na początku grudnia mówiło się już tylko o setce zachorowań dziennie. 

Ognisko choroby powoli wygasa. Ale nie ma się co oszukiwać. Pewności, że  ryzyko zachorowania  już nie ma i nie będzie już mieć nie można. Zresztą…

Przypominam sobie gorące noce na przedmieściach Mindelo, gdy po cichu wymykałam się na taras domu Marii i Jorge’a. Wysiadywałam tam godzinami. „Tylko nie zapalaj światła w przedpokoju i nie zapomnij dobrze zamknąć drzwi”, dolatywało mnie z dołu –  gospodarzom moje nocne wypady były dobrze znane. „Dlaczego”, spytałam któregoś dnia przy śniadaniu. „Przecież nie tu malarii?”. „Nie ma, fakt – usłyszałam od Marii – , ale zawsze gdzieś na uboczu może się trafić jakaś stojąca woda i jakiś zarażony komar, który tu przyleciał”. „Jak to przyleciał?. „A tak po prostu, samolotem, z Brazylii czy z kontynentu”.   

Trudno powiedzieć, skąd wziął się ten komar, od którego wszystko się   zaczęło. Ale jedno jest pewne. Ostatniego raju na ziemi  – często powtarzany  slogan – już raczej tu  nie będzie,  bo nigdy nie będzie pewności, że gdzieś na przedmieściach Mindelo, Santiago czy Sao Felipe, w niewielkiej stojącej wodzie nie został jakiś mały wredny komar Aegis aegypti, pasażer na gapę z Brazylii czy z Afryki.

Ale życie toczy się dalej. I o ile minister zdrowia jeszcze  walczy z dengą, jego kolega z ministerstwa obrony podpisał umowę z Chinami na dostarczanie Wyspom… uzbrojenia. Podobno ministerstwo już zamówiło  dwa helikoptery. Do tej pory chinska obecność na  Cabo Verde była widoczna głównie w sferze small biznesu; nie wiem, jak to wygląda na innych wyspach, ale na Sao Vicente praktycznie ze świecą można szukać sklepu, którego właścicielem nie byłby Chińczyk. Chiny także pomagają w inwestycjach: tu coś zbudują, tam na coś wyłożą pieniądze, wszystko oczywiście zupełnie bezinteresownie. Tak…dwa helikoptery, na początek…

A skoro o ekspansji ekonomicznej, choćby small… Wygląda na to, że do turystycznej inwazji na Wyspy szykują się Brytyjczycy. Niezwykle pochlebnie o Cabo Verde wyraził się ostatnio Times, który poświęcił archipelagowi całe dwie strony.  Intensywną kampanię reklamową rozpoczęły biura turystyczne pod hasłem Experience Cape Verde this Winter, wydano nawet specjalna broszurę. Co oferują można zobaczyć na stronie http://www.capeverdeexperience.co.uk/

Kiedy rok temu postanowiłam spędzić niedzielę na plaży na Sao Vicente głupio mi było się rozebrać: wydawało mi się, ze wszyscy patrzą  tylko na mnie; no nie, w zasięgu wzroku było nas czworo: intensywnie, żeby nie powiedzieć trupio „bladych twarzy” , i – rzecz jasna – nie tylko twarzy. Jeśli jednak brytyjski desant się powiedzie, bladych twarzy będzie więcej i będzie się komu przyglądać. 

Tyle, ze na plaży można przyglądać się  za darmo, czasu nie licząc.Tego  nie mogą natomiast powiedzieć ci, którzy zapłacili 1000 escudos, by przyjrzeć się finałowi konkursu na Miss Cabo Verde. Ponoć stracili i czas i pieniądze. Kto wygrał konkurs właściwie nie wiem, ale zarówno zwyciężczynię jak i organizatorów zjechała solidarnie cała prasa.

Za to słowa uznania prasy, krytyków i publiczności zbiera niezmiennie ostatni album Cesarii Evory „Nha sentimento“.  We Francji utwór „Ligereza”  należy do najczęściej ściaganych przez internet,  legalnie oczywiście. Dwa tygodnie temu w warszawskim Empiku „Moje uczucia” zajmowały 7 miejsce wśród najlepiej sprzedających się płyt, a 3 wśród wykonawców zagranicznych, po Stingu i po… zapomniałam.

Natomiast z pewnością nie zapomnę, że jutro, po trzech latach od rozpoczęcia budowy,   nastąpi oficjalne otwarcie czwartego międzynarodowego lotniska na Cabo Verde. W ramach jutrzejszych uroczystości wyląduje Boeing 757z zaproszonymi gośćmi, a artystyczną część wypełni koncert dwóch muzycznych osobowości miasta:  Tito Parisa i Evory. Ciekawe, które z nich zaśpiewa „Sodade”?

A lotnisko w Mindelo? Mimo problemów poszło z nim lepiej, niż z naszym Okęciem. Jak kabowerdyjska wieść gminna niesie  Sao Pedro jest nie do poznania.

Cóż, zobaczymy w przyszłym roku. Ale jedno jest pewne. Ja żadnego wrednego komara na Wyspy nie przywlokę.

Elżbieta

 Dokument bez tytułu