Afryka bez makijażu

afryka.org Kultura Książki Afryka bez makijażu

Christopher Hope urodził się w Johannesburgu, w 1944 roku, tak jak bohater jego ostatniej powieści “Kochankowie mojej matki”. Jednak to nie koniec wspólnych elementów biografii Hope’a i książkowego Alexandra Healey’a.

Hope dał się już poznać jako pisarz, poeta i dziennikarz. Tym co na jego twórczości odcisnęło swoje największe piętno była Południowa Afryka, gdzie przyszedł na świat i wychował. Kiedy dorastał stawał się coraz bardziej świadomym świadkiem apartheidu przeciwko, któremu skierował z czasem swoje pióro. To właśnie system rządów opierających się na segregacji rasowej sprawił, że Hope wyjechał w wieku 29 lat do Londynu.

Hope zaczynał od pisania wierszy. Pierwszym zbiorem jego poezji były „Whitewashes” (1971). Trzy lata później powstało „Cape Drives”, za które otrzymał dwie ważne nagrody, Thomas Pringle Prize i Cholmodeley Award. Na początku lat 80-tych Hope napisał swoją pierwszą powieść „A Seperate Development” (1981). Była ona satyrą na rządy apartheidu, dlatego została zakazana w ojczyźnie Hope’a. To nie przeszkodziło temu południowoafrykańskiemu pisarzowi zdobyć dzięki pierwszej powieści kolejnej nagrody, David Higham Prize for Fiction.

Jednak Hope nie koncentrował się wyłącznie na Południowej Afryce. W „Darkest England” opisał wyprawę afrykańskiego odkrywcy z ludu San, Davida Mungo – nazwa nawiązuje do Mungo Parka, Szkota, który eksplorował interior Afryki – Booi. Afrykański Mungo wyruszył na zlecenie Towarzystwa Promującego Odkrywanie Wnętrza Anglii, na Wyspy Brytyjskie, aby zbadać ich serce.

Powieść “Kochankowie mojej matki”, która właśnie ukazała się w języku polskim, nie jest inna. Pulsuje tragikomiczną atmosferą, w której Hope wciela się w postać Alexandra Healey’a. Healey ma matkę, której Hope nadaje imię, które nosiła jego własna matka, Kathleen. Oczywiście nie wszystko odpowiada biografii południowoafrykańskiego pisarza. Alexander jeździ po świecie sprzedając „powietrze” czyli systemy do klimatyzacji i chłodzenia. Kathleen jest pilotką, której życiorys nawiązuje do żyjącej w latach 1902-1986 pilotki, Beryl Markham.

Napisanie “Kochanków” zajęło Hope’owi aż trzy lata. Jak powiedział w jednym z wywiadów, w powieść tą włożył swoje dzieciństwo i wspomnienia z Południowej Afryki. Pojawia się w niej cała galeria ekscentrycznych postaci, kochanków matki Alexa, różniących się profesją, zafascynowanych osobowością Kathleen pilotującej samoloty, wędrującej po niebie przez całą Afrykę.

To co w „Kochankach mojej matki” jest najważniejsze i urzeka, to brak patosu, czy raczej rozprawa ze wzniosłymi opisami autorstwa Karen Blixen czy też Ernesta Hemingwaya. Nie ma w „Kochankach” ani „Pożegnania z Afryką” ani jej „Zielonych wzgórz”. Na jednej ze stron powieści czytamy:

„Wszyscy ci faceci mówili to samo: przybyli do Afryki, aby budować koleje, ocalać dusze, rozwijać handel lub położyć kres niewolnictwu. (…) Ale wszystkich tych – handlarzy niewolników, jasnowidzów i „świętych” a także pozujących na szlachetnych białych kolonialistów – łączyło jedno: byli przekonani, że mają „patent” na Afrykę i tylko „ich” Afryka jest prawdziwa.”*

Afryka według Hope’a jest inna. Zmienia się. I na pewno nie należy do przybyszów z Europy. Alexander czuje się kimś bez ziemi, bo jako potomek Europejczyków stał się Południowoafrykańczykiem i zdaje sobie sprawę, że Afrykańczykiem nie jest.

Hope nie oszczędza też Republiki Południowej Afryki po zakończeniu rządów apartheidu. Wskazuje na problemy, które towarzyszą zmianie systemu rządów. Na posuniętą czasami do bolesnego absurdu poprawność polityczną.

Hope, wiodąc nas podniebnymi szlakami Kathleen, zabiera nas nawet do Konga. Tytułowa matka poznaje tam doktora Schweitzera, który nie kryje swojej pogardy dla Afrykańczyków. Schweitzer czuje się „po prostu Panem Bogiem”.

„Kochankowie” to także opowieść o Johannesburgu. Mieście, które jak sam określa autor powieści jest „trudne i ciężkie”. Mieście, którego założyciele „zamierzali smagnięciem bata zmienić pot czarnego człowieka w złoto białego”.

„Kochankowie mojej matki” to książka napisana żywym językiem. Nie wprowadza czytelnika w labirynt kwiecistych opisów. Pokazuje Południową Afrykę, taką jaką była i jest dziś. Dzięki niej przenosimy się do kraju na południowym krańcu kontynentu afrykańskiego, wędrując nie tylko przez kraj, ale i przez życiorys Hope’a.

Zaletą Hope’a jest również to, że swoim pisarstwem nie chce naprawiać świata. Nie rości sobie prawa do bycia ideologiem jakiegoś określonego ruchu. On po prostu pisze o tym, czego doświadczył bądź tworzy fikcję będącą pewnym rodzajem zwierciadła odbijającego rzeczywistość.

Kofi

*Cytat pochodzi z polskiego wydania książki Hope'a – Christopher Hope, Kochankowie mojej matki, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008. 

 Dokument bez tytułu