Afryka widziana z peerelu (11): Król Maciuś

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Afryka widziana z peerelu (11): Król Maciuś

„Maciuś jedzie w gości do króla ludożerców. Rozumiesz? Do najdzikszych Murzynów z całej Afryki. Tam jeszcze żaden z białych królów nie był. Rozumiesz? Jego tam zjedzą. Z pewnością go zjedzą. Jestem w rozpaczy” – takie zdania o wyprawie króla Maciusia I do Afryki wkłada w usta premiera bliżej nieokreślonego kraju europejskiego Janusz Korczak. Przybliżmy pokrótce wizerunek Afryki w powstałym przed niespełna wiekiem utworze, na którym wychowało się kilka pokoleń Polaków.

„Król Maciuś Pierwszy” jest utworem autorstwa Janusza Korczaka (1872-1942), pedagoga, lekarza, działacza społecznego żydowskiego pochodzenia, inicjatora kampanii na rzecz popularyzacji praw dziecka. Analizowana książka w okresie II RP wydana była dwukrotnie (1923, 1925), w okresie PRL doczekała się kolejnych kilkunastu wznowień, wchodząc na stałe do kanonu lektur szkolnych. W 1958 roku na ekrany polskich kin weszła adaptacja powieści Korczaka w reżyserii Wandy Jakubowskiej (1907-1998) z Juliuszem Wyrzykowskim (1946-2002) w roli głównej. Książka opowiada losy młodego władcy, jego zmagania z dworską etykietą (w tomie drugim – „Król Maciuś na wyspie bezludnej” – podrównanej do regulaminu więziennego”), jego udział w wojnie oraz, co najistotniejsze dla niniejszego tekstu, podróż i odkrywanie Afryki.

Po raz pierwszy wątek afrykański pojawia się dopiero w jednej trzeciej utworu w opowieściach starego wiarusa, który „walczył w afrykańskich pustyniach z dzikimi plemionami”. Być może pod wpływem opowieści wojaka rodem z „National Geographic” i „Animal Planet” Maciuś decyduje się na utworzenie w stolicy ogrodu zoologicznego. To charakterystyczna dla „elit” intelektualnych Starego Świata atrybucja tematyki afrykańskiej do przestrzeni ZOO i uczynienie z niego przyczółka orientalnego w Europie.

W trakcie spotkań organizacyjnych placówki o charakterze rekreacyjno-edukacyjnej młody władca po raz pierwszy spotyka Afrykańczyka – „Murzyna takiego czarnego, jakiego jeszcze nie było”. Od poznanych wcześniej mieszkańców Afryki, handlarzy podróżujących między Europą, Azją a Afryką, odróżniał go afrykański strój oraz nieznajomość europejskich języków: „A ten ani słowa nie mówił, żeby go można zrozumieć. Ubrany był w muszle i prawie goły, a we włosach miał tyle różnych ozdób z kości, że trudno było uwierzyć, że taki ciężar może uradzić na głowie”. Do porozumienia się z Afrykańczykiem niezbędne okazało się pośrednictwo tłumacza kultur. Zaszczyt ten przypadł profesorowi-językoznawcy, pasjonatowi niesłusznie zmarginalizowanemu przez społeczność akademicką, bez którego nie realne było nawiązanie dialogu dyplomatycznego między Starym a Nowym Światem.

W trakcie przetłumaczonej przemowy Afrykańczyk zaprasza Maciusia – tytułowanego władcą „wielkim jak baobab” – do odwiedzenia Afryki. Czarny Ląd scharakteryzowany został jako ostoja dzikiej, nieskalanej stopą ludzką, przyrody: „Władca mój ma w swoich lasach więcej zwierząt dzikich niż jest gwiazd na niebie i mrówek w mrowisku. Nasze lwy więcej zjadają ludzi w dzień niż cały królewski dwór w miesiąc”. Afrykańczyk wielokrotnie podkreśla autentyczność środowiska przyrodniczego, odróżniającego je od sztucznego, zmienionego ręką człowieka krajobrazu Europy. Jednocześnie scharakteryzowano dwór królewski, złożony „z króla, jego dwustu żon i tysiąca dzieci” oraz wspomniano źródło bogactwa kraju – kopalnie złota. Posłaniec króla afrykańskiego zdradza główny cel misji – jest nim przełamanie izolacji politycznej jego władcy, stanowiącej skutek stereotypów panujących na jego temat: „królowie nie chcą go przyjąć, bo mówią, że jest dziki, więc nie wypada się z nim przyjaźnić”. Do zarzutu „dzikości” dołączono kolejny – antropofagii. Herold władcy afrykańskiego jedynie połowicznie obala ten stereotyp: „ani ciebie, ani nikogo z twoich poddanych mój król by nie jadł. Mój król jest gościnny i wolałby pozjadać wszystkich dwieście swoich żon i tysiąc dzieci, oby żyły pięć tysięcy lat bez jednego roku, niż odgryźć jeden bodaj palec z twojej ręki”. Brak jednoznacznego podważenia wizerunku Afrykańczyka-ludożercy pozwala na królewskiemu lekarzowi na humorystycznie brzmiące stwierdzenie: „być zjedzonym jest bardzo niezdrowo. Prawdopodobnie zechcą waszą królewską mość upiec na rożnie, a że białko ścina się od gorąca, więc wasza królewska mość”.

Korczak w dalszej części utworu wielokrotnie potwierdza stereotyp kanibalizmu wśród ludów mieszkających na południe od Sahary: Afrykańczyk nalegał na jak najszybszy wyjazd króla Maciusia na Czarny Ląd, ponieważ „nie mógł żyć bez ludzkiego mięsa dłużej niż tydzień. On przywiózł sobie w wielkiej tajemnicy beczkę solonych Murzynów i po trochu ich zjadał, ale już mu się zapas zaczął wyczerpywać, więc chciał prędzej jechać”.

Stanowisko doradców królewskich cechowało się sceptycyzmem wobec planów nawiązania współpracy między mocarstwem europejskim a nikomu nieznanym państewkiem europejskim. Zdawano sobie sprawę z asymetrii takiej relacji. Władca afrykański zyskiwał na porozumieniu prestiż międzynarodowy, zaś król Maciuś otrzymywał jedynie wyposażenie ogrodu zoologicznego.

Kolejną osobą odwodzącą króla Maciusia od wyprawy na południe od Sahary jest wspomniany wcześniej stary wiarus. Ten z kolei powołuje się na niebezpieczeństwo zachorowania na nieznane i trudne w leczeniu choroby tropikalne. W jego usta Korczak wkłada także wytłumaczenie bliskie Kiplingowskiemu „brzemieniu białego człowieka”: „dzikusom nie można bardzo wierzyć, bo oni są wiarołomni. Ja ich znam, bo z nimi walczyłem, biali właśnie dlatego ich zabijają, żeby nie byli tacy dzicy i zdradzieccy”. W wypowiedzi tej warto zwrócić uwagę na łączenie oceny systemu etycznego Afrykańczyków z usprawiedliwieniem zbrojnej interwencji „cywilizującej” Czarny Ląd, gdzie zabijanie Afrykańczyków utożsamiano z „oczyszczaniem” społeczeństw niecywilizowanych.

Maciuś ostatecznie decyduje się na wyprawę celem przywiezienia do Europy dzikich afrykańskich zwierząt, w tym tygrysów (!). Zespół ekspedycyjny, oprócz króla, tworzyli zewnętrzni eksperci: profesor – specjalista od „języków murzyńskich” i chorób tropikalnych oraz angielski marynarz i francuski podróżnik. Na granicy między strefą nadbrzeżną a Saharą podróżnicy spotykają oficera Legii Cudzoziemskiej, który – będąc „znawcą Afryki” – tłumaczy podróżnym, że „albo wcale nie wrócicie, albo dostaniecie [od Afrykańczyków] strasznie dużo prezentów, bo oni mają tyle złota i brylantów, że sami nie wiedzą, co z tym robić, i za każde głupstwo – jakieś trochę prochu albo lusterko, albo fajkę – dają parę garści złota”. Legionista kreuje wizerunek Afrykańczyków – „czarnych diabłów” – jako osób o niespójnym, niestabilnym charakterze, nadpobudliwych. Ich zachowanie cechuje się nieprzewidywalnością. Są w stanie dokonać sui generis potlaczu, lub, powodowani niejasnymi pobudkami, mogą zabić nieznanych Europejczyków.

Błażej Popławski

cdn.

 Dokument bez tytułu