Drakensberg – po polsku Góry Smocze – leżą na skraju Południowej Afryki, między RPA i Lesoto. Szczyty tych najwyższych w regionie gór osiągają ponad 3 tysiące metrów, ale dzięki łagodnemu ciepłemu klimatowi i bliskości oceanu, są bardzo zielone, w większości porośnięte trawą i lasami. Nie należy spodziewać się też tutaj ostrych Tatrzańskich grani – to łagodne, góry, od lat poddające się erozji, tworzą więc raczej majestatyczne amfiteatry i zielone zbocza.
Jednak nie powinniśmy dać się zwieść z oddali tej łagodności Gór Smoczych. Szlaki są tu bardzo zróżnicowane, w większości dość długie. Trasa opisana jako 11-godzinna rzeczywiście zajmuje 11 godzin, a mniej wprawnym turystom nawet dłużej. Widoki zapierają dech w piersiach – nie bez powodu niektórzy uważają te góry za najpiękniejsze miejsce w RPA.
Często we wspinaczce przeszkadza ulewny deszcz lub palące słońce. W pierwszym przypadku w kilkanaście minut przemaka się doszczętnie, w drugim — co chwila myśli się o wskoczeniu do jednego ze strumieni lub wejściu pod pierwszy mijany wodospad. Szczególnie polecam kąpiel w strumieniu. Woda jest kryształowa, wspaniale orzeźwiająca, ale nie tak zimna jak w polskich górach! Strumienie w Drakensbergu są niezwykłym połączeniem Europy i Afryki. Pływają w nich autentyczne pstrągi, a jednocześnie kończą swój bieg w Oceanie Indyjskim.
Spać najlepiej w schroniskach, lub na kempingach. Osobom, które liczą się z pieniędzmi polecam noclegi poza granicami parków – są dwa razy tańsze.
Z kolei do Lesoto można przejechać przez przełęcz Sani Pass – jest to jednak przyjemność zarezerwowana dla posiadaczy samochodu z napędem na 4 koła i dobrze doświadczonych w jeździe terenowej. Rozwiązaniem jest wybranie się na 2-3 dniową wycieczkę na stronę Lesoto z miejscowym przewodnikiem.
A wieczorem, co najlepiej zrobić po powrocie ze szlaku do schroniska? Zorganizować grilla, czyli braai, wdychać rześkie górskie powietrze i, popijając cider lub południowoafrykańskie piwo, uzupełnić kalorie stracone na górskiej ścieżce.