afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej „Kony gate”

Joseph Kony do marca 2012 roku pozostawał postacią zupełnie nieznaną dla osób niezainteresowanych Afryką. Sytuacja uległa zmianie po emisji materiału fundacji Invisible Children. Filmu streszczać nie trzeba, skoro w trakcie czytania poniższego artykułu obejrzy go kilka tysięcy następnych użytkowników You-Tube`a. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka niuansów „Kony-gate”.

Gwiazda You-Tube`a

Z całą pewnością, film stanowi atrakcyjny materiał dla ćwiczeniowców akademickich, wykładających socjologię internetu i medioznawstwo. Fenomen rewolucji internetowej i to jak technologie zmieniają naszą percepcję rzeczywistości. Fenomen kampanii społecznych, rozprzestrzeniania się metodą „kuli śnieżnej” informacji adresowanej, co warte podkreślenia, głównie do osób młodych. W AD2011 czytaliśmy, jak Facebook wpłynął na Arabską Wiosnę – wkrótce usłyszymy, że You-Tube przyczynił się do schwytania oprawcy-ludojada afrykańskiego, ściganego przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze.

Czy poziom wiedzy o Afryce wzrósł? Tak! Nagle świat dowiedział się, że istnieje kraj o nazwie Uganda, jak można przeczytać na stronach CIA, „slightly smaller than Oregon”. Usłyszeliśmy o dzieciach żołnierzach, ludobójstwie dokonywanym przez partyzantki w lasach tropikalnych Afryki. Materiał na kolejny film w stylu „Tears of the Sun” z Brucem Willisem gotowy. Ja na niego nie pójdę do kina, ale Hollywood swoje zarobi (zapewne mniej niż na „The Last King of Scotland”, bo po co kręcić dwie produkcje o jednym afrykańskim kraju – jeszcze ktoś pomyli Idi Amina z Jospehem Kony`m…). Niestety, świat Zachodu nie potrafi opowiadać o Afryce bez maczet i kałasznikowów. O tempora, o mores!

Czemu film powstał teraz? Wytłumaczeń jest kilka.

Primo, Kony`ego ściga się już długo i kiedyś któraś organizacja i tak skręciłaby coś podobnego. Zwłaszcza jeśli ma problem budżetowy – wtedy innowacyjne i kreatywne inicjatywy nabierają podwójnego znaczenia. Reklama dźwignią handlu. Materiał wyemitowany przez fundację Invisible Children uczynił ją „very much visible”. Jej budżet zasilą dotację, co dla każdego, nie tylko kalifornijskiego, NGO-sa jest kluczowe.

Secundo, USA od kilku lat próbuje interweniować w Ugandzie. Czemu? By nieść pokój? Nie sądzę! Słychać głosy, że chodzi o pokłady ropy na pograniczu Ugandy i Sudanu Południowego. Nie jestem specjalistą z branży naftowej, ale – jako historyk Afryki – znam wiele przypadków inicjatyw tego typu. „Pomagamy, bo mamy własny w tym interes”. Ta strategia opłaca się wszystkim – i dawcom i odbiorcom. Czy jest to pomoc definicyjna? Moim zdaniem, nie.

Trzy lata temu AFRICOM zaczął wspierać władze w Kampali w zwalczaniu Armii Bożego Oporu (nomen omen, nazwa ta często jest w mediach polskich śmiesznie zniekształcana do „Armii Bożej”). Amerykanie wspierali „na dystans” – logistycznie i finansowo. Po dwóch latach braku efektów współpracy na tym polu z Yoweri Musevenim, rządzącym demokratyczną Jamhuri ya Uganda od 1986 roku, Amerykanie zmienili strategię. Wysłali tam komandosów – „doradców”. Wybuchł skandal. Wróciły pytania o formułę interwencji i pomocy, neokolonializm etc. Debata ucichała po miesiącu. Dla Museveniego i USA film o Kony`m jest zatem wygodny. Legitymizuje obecność Marines w dżunglach Ugandy. Nie zdziwiłbym się, jakby jeszcze w tej połowie roku do mediów trafiłyby zdjęcia zwłok lidera rebelianckiej „sekty”, zabitego przez „wojska ugandyjskie współpracujące z doradcami amerykańskimi”. A międzynarodowy wymiar sprawiedliwości mógłby spokojnie odhaczyć „Nr 1” na liście poszukiwanych.

Jak nie myśleć ikonami o Afryce?

Stygmatyzacja Kony`ego to redukowanie problemów Afryki do ikon. W ujęciu tym fascynacja i strach Innością, paternalizm, ignorancja i wszechobecna tendencja do upraszczania zjawisk de facto wymykających się wyjaśnieniom monokauzalnym. Niestety, ograniczenia dyskursu medialnego uniemożliwiają tworzenie wiedzy kontekstowej (z dostępnej na polskim rynku literatury polecam reportaż Wojciecha Jagielskiego „Nocni wędrowcy” oraz prace Małgorzaty Szupejko z PAN i Bronisława Nowaka z IH UW o społeczeństwie Ugandy). Wiedzę trzeba kumulować, bo przez 10 sekund w programach informacyjnych nie da się przedstawić bogactwa kulturowego ludów na południe od Sahary. Łatwiej mówić o fanatycznych mesjaszach. Tragiczne skutki tego dyskursu są niestety marginalizowane…

Kony powoli staje się symbolem, urasta do rangi celebryty rodem z tabloidów. Zbrodniarz staje się sławny, sądzę, że właśnie uśmiecha się przed laptopem, śledząc statystyki oglądalności. Może każe członkom LRA klikać w You-Tube`a? Zawsze to więcej odsłon!

A polityka oparta na zwalczaniu symboli zawsze stanowiła oręż obosieczny. Śmierć proroka (Kony przez swoich żołnierzy nazywany jest mesjaszem, cudotwórcą, bogiem) to narodziny męczennika. Pielgrzymki fanatycznych wyznawców do jego grobu (czy też marsze kontestatorów Museveniego, bo dystynkcja między „terrorystami” a „opozycjonistami” będzie się szybko zacierać) wzbudzać mogą jeszcze silniejsze resentymenty niż emocje generowane przez filmiki kalifornijskich NGO-sów.

W Kampali byłem raz kilka lat temu. Rozmawiałem o Armii Bożego Oporu z miejscowymi. Zaskoczyła mnie wtedy ich opinia, że Kony bardziej szkodzi wizerunkowi Ugandy niż samym Ugandyjczykom. Rzeczywiście, Armia Bożego Oporu nie jest już tą samą organizacją co dwie dekady temu. Dzieci-żołnierze podrośli i założyli własne spółki, budujące PKB Ugandy. Dramat najmłodszych trwa, nie kwestionuję tego – czemu zatem USA nie inwestuje w programy pojednania i reintegracji byłych dzieci-żołnierzy ze społeczeństwem obywatelskim Ugandy? Gdzieś te civil socjety jednak musiało się ukryć…

Szkoda, że AD2012 to rok kampanii wyborczej w USA. Trudniej oceniać akcje humanitarne i pomoc rozwojową udzielaną przez Amerykanów.

Błażej Popławski



 Dokument bez tytułu